Zimno.
Dworzec.
Idę drogą. Ciemną drogą.
Którą przemierzałam tyle razy. Która prowadzi do miejsca.
Które ma dać ukojenie w myślach.
Schodzę z góry, pod którą szłam kilka godzin temu.
Niczym Syzyf, toczący swój kamień.
Siedzę w wannie. Suchej. Nogi przewieszone przez krawędź.
W ręku papieros. Zwyczajny papieros.
Dym ulatuje z niego jak życie ze mnie.
Ale ja nie żyję.
Dusza umarła. Noszę w sobie martwy organ.
Pomocy.
"I live for you,
But I'm not alive"
"Twój rysunek wygląda jakbyś cierpiała. Jakbyś była bezsilna i zamknięta w klatce"
Kazali narysować moje emocje. Więc narysowałam.
Czarną postać. Miał być kruk. Wyszedł anioł.
I granatowe tło. Deszcz.
Dzieci w maszynce do mięsa. Krzyczą, zagłuszane muzyką.
Przerabiane na pasztet. Który potem rozsmarujesz na kanapce.
Twoje dziecko na kanapce.
Ludzie na grupie są cudowni. Paulina to świetny człowiek.
Chciałabym, aby było jej dobrze w życiu. Bo na to zasługuje.
Oni wszyscy na to zasługują.
Trzymam swoje ciało na kanapie, leżąc i stukając w klawiaturę.
Czy jestem artystą?
Jestem nikim.