środa, 30 grudnia 2015

No i co mam tutaj napisać, mózgu?
No co?

Że byłam w Tybecie, widziałam kule światła i leciałam nad sobą?
Byłam w Singapurze, tak mi się wydaje.
Ale rozumiałam i miałam pamięć.

Te jaskrawe kolory.
Migrena.

Nie na trzeźwo, ale samotnie.
Bez Niego.

A teraz bujam się do "Blue Monday".
Boję się tego roku.
Ale będzie zajebiście.

Sylwestra prześpię, bo co innego mam robić?
Oby chociaż spokojnie było, bo nie wyrobię.

M. się nie odzywa, mam na twarzy poligon i myślę, co by zrobić.
Aby było lepiej.
Ale będzie, no nie?

Będzie.

W końcu musi być.

*tańczy do New Order*

O chuj, myślałam, że kaszkiet to coś w stylu pulowera,
A to czapka.

Co za zaskoczenie!

Nie mam weny, elo.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Najdroższy Mikołaju!
Wiem, że dawno nie pisałam, ale tak to bywa z wami, że pisze się do was raz na rok i nie oczekuje odpowiedzi. Twoje nieistnienie podobne jest do nieistnienia tego, na którego wciąż czekam. Już drugi, kurwa, rok. Albo i trzeci, w zależności od tego, o którego chodzi. Zauważ, że oddzieliłam "kurwa" przecinkami, bowiem to jest wtrącenie!
Wypiszę tutaj swego rodzaju rachunek sumienia, pewne emocje, które nagromadziły się w tym roku. Który, chociaż monotonny, miał momentami fajne zakończenia dnia. I fajne przeżycia.
Większość emocji jednak wypisywałam regularnie tutaj, stukocząc palcami po klawiaturze, próbując jakoś ubrać to w ładną, estetyczną całość, która nie zawsze jednak wychodziła.
Może zacznę od początku? To może być trudne, bo tamte czasy były trudne. Były zwieńczeniem tego okropnego okresu, który doprowadził do tego, co było nieuniknione. I jest nieuniknione dla każdego z nas. Pamiętam latające dzbanki, zasłony w kuchni, pocięte szkłem glany, wszystko w herbacie. I wycie, niewiarygodne wycie. Co to były za czasy, jaka patologia, aż sam "konkubinat" ciśnie się na usta. Potem, jakoś niedługo po dniu, gdy słuchając "Hurt" (autorstwa Nine Inch Nails, bo to jest prawilna wersja, elo 420) słaniałam się na nogach po śniegu, w tym przesmyku, gdzie koty nie dają się smyrać po brzuszkach i łapkach. I tych ślicznych mordkach, bo kotki mają takie puciaczki na twarzy, które chce się tulić, całować i dotykać.
Nieważne, Reja zmarła.
Zostawmy kwestię tego, czy przeżyłam to mocniej, czy słabiej. Nie pamiętam zbytnio tamtych siedmiu dni, były trudne i pełne stresu, nietaktownych wypowiedzi i złej wymowy.
Potem? Potem było nocowanie u A. w pokoju. Ona była w innym, ale uzyskanie swojego pokoju po tak długim braku prywatności? Piękne czasy, przyznaje. Pomijając oczywiście fakt, że ta zabawa trwała jedynie dzień.
Pogrzeb był ładny, Gabriel czuwał dzielnie, bo to dobry jest byt.
A potem, znowu serce mi stanęło.
Demeter trafiła do szpitala, dla mnie nastał czas spędzania samotnie każdego dnia. Mieszkałam sama przez półtorej miesiąca. Odkryłam mnóstwo świetnych zespołów, gdy eksplorowałam zanadrze internetu nocą ciemną, marcową bądź lutową. I chyba pisałam. Nie wiem, nie pamiętam. Pamiętam tańce do Alice In Chains przy lustrze, gdy robiłam sobie papierosy, bo jestem pretensjonalną nastolatką, czego Ty ode mnie oczekujesz, czytelniku. To tylko wywody jakiejś niespełnionej małolaty.
Nie będę się rozdrabniać, nie było kolorowo, ale przynajmniej byłam zdana na siebie i tylko siebie mogłam winić, co mi odpowiada.
Wróciła. Był Kendrick, subtelne ciepło, siedzenie pod drzwiami, aby tylko złapać lepszy zasięg, pierwsza (i ostatnia) publikacja. Komunista był, dlaczego go tak wspominam? Widziałam go raz w życiu, nie przypadł do gustu.
Warszawa. Och, to było piękne przeżycie, takie... nieszkolne. Podróż taksówką przez oniryczny wiadukt, gdzie wszystko wyglądało jak z tej stronki, gdzie rebloguje się obrazki. Jak żałuję, że wtedy nie sfotografowałam tych świateł, tej ulicy uciekającej pod kołami, tego fioletowego półmroku. Potem było słońce, które oświetlało pola, lasy i jeziorka. Jakie to było plastyczne! A sama Warszawa? Ciepłe ulice, szkło, beton, stal i Oni. Tęsknię za Nimi, pomimo tego, jacy byli naprawdę, Koloryzuję ich, ale prawda jest taka, że byli dobrą rzeczą. Zahartowali, czasami pocieszyli, pomimo dość specyficznego podejścia do pocieszania.
Było dużo momentów, o których chciałabym wspomnieć. Zakończenie, podróż przez pola, słuchając tej optymistycznej piosenki, poczucie, że będzie dobrze. Nie było, ale co tam.
Nadmorskie miasto, gdzie nakręciłam pierwszy teledysk, widzenie tego po raz któryś, praca, piasek, trampki, mewy, pioruny Zeusa, który słucha czasami, latarnie morskie, Piękna i Bestia, śliwkowa herbata, tajemnicze telefony o trzeciej w nocy.
Powrót z festiwalu po jednym dniu, siedzenie na peronie, śmieszkowanie z idiotycznych rzeczy, Niemcy w przedziale, dworzec w zapomnianej gminie, pola, lasy, szybki pociąg, nowy dworzec. Lepiej wspominam powrót, niż przebywanie tam, jakie to typowe.
Za podróż przez krzaki do rzeki, gdzie skończyło się śmieszkowanie, za soczek z Lidla, za papyroski, których w tym roku nie kupiłam ani paczki. Przydałaby się jakaś, nie powiem, koteł.
A Jego ani widu, ani słychu. Nie licząc dwóch, absolutnie epickich snów, z których pamiętam tylko fragmenty. Latanie pośród dusz, ucieczka z pokoju pełnego gazet przed bytem, meldowanie się w hotelach, granie na gitarze piosenek, które znikąd nie przychodziły, a jednak były u mnie.
Proszę Cię o Niego. W tym roku tylko o Niego.
Bo bez Niego, to już ja nie wiem, co to będzie, co to będzie.
Marazm, mróz i zgrzytanie zębów. Halucynacje z niedożywienia i śmierć.
(ale jakbyś tam wcisnął lustrzankę gdzieś, to bym nie pogardziła)
Jestem materialistycznym dzieckiem, zrodzonym w epoce konsumpcji.
A wiesz, co było spoko w tym roku też? Kurwa, The Soft Moon. Dzięki za odkrycie The Soft Moon, za podróż do L., za przytulenie jej, za te wszystkie sny, które były tak świetne, za J., za M., bo to dobry chłopak jest, za A., który wyjdzie, kurwa, na tak prostą, że aż Kwiat. się przeżegna.
O chuj, Kwiat.
Co to była za pusia, co to było, to ja nawet nie.
NIE WOLNO.
POD PIERWIASTKIEM.
I'm the Kwiatonator.
Dzięki za The Uwaga Pies, jacy oni są dobrzy, ja pierdole. Za Markowicza dzięki, za Kropki, bo chociaż pretensjonalne, to były świetnie zmontowane. Za Coals! Za General Decay! Za Sidewalks And Skeletons! Za Tamaryn! Za witch house! Za post-punk! Za wszystkie rzeczy, które odkryłam w tym roku i były świetne.
I dzięki za tę podróż na pizzę, gdzie wzięłyśmy thug life z krewetkami, a nie jakaś bieda, co się będziemy oszczędzać, nie.
Dobra, co to jest za wynurzenie, ja nawet nie wiem, chce mi się spać.
Chciałam Ci po prostu podziękować, bo chociaż ten rok raczej nie był zbyt wesoły i kolorowy, to dziękuję Ci za te wszystkie zdarzenia, które sprawiły, że chociaż trochę było lepiej i inaczej.

Pozdrawiam cieplutko i miłością całuję,

P.E.B