Łodzie płyną. Podpalone. Trzeba palić czarownice.
Leżę na puszystym dywanie, w ciemnym pokoju. W oddali gra muzyka.
Wpatruję się w sufit. Sufit pomalowany w gwiazdy.
Ludzie za oknem płyną. Zapalenie w środku. Trzeba palić złe emocje.
Trzeba palić wszystkie dzienniki.
Ale i tak nic nowego nie rozpoczynasz. Wciąż ten sam koncert dni.
Nie nudnych. Bolesnych.
O ile w pomarańczowej celi mogłam rozpaczać na nudę i Demeter,
To tutaj rozpaczam na wszystko.
To nie jest mój dom. To nie jest to miejsce.
Nie proszę Cię o nic. I tak tego nie spełnisz.
Przestałam wierzyć w magię i przeznaczenie. Przestałam wierzyć w życie po śmierci.
Nicość. Nieprzenikniona nicość, której dotkniesz ostatnim oddechem.
Jak przejście przez dno morza, gdzie choć u góry widać światło przebijające taflę wody.
W stronę całkowitej czerni. W której jesteś.
Chociaż nie do końca.
Jestem ostatnimi czasy zgorzkniała.
Już nie czuję empatii ani wrażliwości.
Chciałeś tego? Chciałeś, prawda?
Zabijesz we mnie wszystkie uczucia.
Postanowiłam stworzyć nowy świat, ale nawet on już mnie nie zadowala.
Wyobraźnia była ucieczką.
Teraz nawet ona mi nie wystarcza. Naprawdę nie starczy.
Pozytywne myślenie nie działa. Nie wiem, może to nie na mój charakter. Może ja lubię.
Grumpy Cat w wersji ludzkiej. Nikogo to nie obchodzi.
NIKOGO
NIE OBCHODZISZ
PRZESTAŃ SIĘ ŻALIĆ
IDIOTKO
I ten budynek, do którego chodzę. Budynek, który świadczy o mojej przyszłości.
Okropnie mi.
Głowa mnie boli. Idę na cmentarz.
Posłuchać szeptu martwych ludzi.
W końcu dzisiaj ich święto.