piątek, 31 października 2014

pod mostem nie ma prądu


Leżę pod wodą, patrząc w górę i tracąc cenny oddech. 
Łodzie płyną. Podpalone. Trzeba palić czarownice. 

Leżę na puszystym dywanie, w ciemnym pokoju. W oddali gra muzyka.
Wpatruję się w sufit. Sufit pomalowany w gwiazdy. 
Ludzie za oknem płyną. Zapalenie w środku. Trzeba palić złe emocje.

Trzeba palić wszystkie dzienniki.
Ale i tak nic nowego nie rozpoczynasz. Wciąż ten sam koncert dni.
Nie nudnych. Bolesnych.
O ile w pomarańczowej celi mogłam rozpaczać na nudę i Demeter,
To tutaj rozpaczam na wszystko.
To nie jest mój dom. To nie jest to miejsce.
Nie proszę Cię o nic. I tak tego nie spełnisz.
Przestałam wierzyć w magię i przeznaczenie. Przestałam wierzyć w życie po śmierci.
Nicość. Nieprzenikniona nicość, której dotkniesz ostatnim oddechem.
Jak przejście przez dno morza, gdzie choć u góry widać światło przebijające taflę wody.
W stronę całkowitej czerni. W której jesteś.
Chociaż nie do końca. 

Jestem ostatnimi czasy zgorzkniała. 
Już nie czuję empatii ani wrażliwości. 
Chciałeś tego? Chciałeś, prawda?
Zabijesz we mnie wszystkie uczucia. 

Postanowiłam stworzyć nowy świat, ale nawet on już mnie nie zadowala.
Wyobraźnia była ucieczką.
Teraz nawet ona mi nie wystarcza. Naprawdę nie starczy. 

Pozytywne myślenie nie działa. Nie wiem, może to nie na mój charakter. Może ja lubię. 
Grumpy Cat w wersji ludzkiej. Nikogo to nie obchodzi. 

NIKOGO
NIE OBCHODZISZ
PRZESTAŃ SIĘ ŻALIĆ
IDIOTKO

I ten budynek, do którego chodzę. Budynek, który świadczy o mojej przyszłości.
Okropnie mi. 
Głowa mnie boli. Idę na cmentarz.
Posłuchać szeptu martwych ludzi.
W końcu dzisiaj ich święto. 





and if u save yourself

Halloween czy Dziady? Dziady są ładne. Mają tę magię.
Halloween również.
Chciałabym wycinać dynie i przebrać się za czarownicę. Za cokolwiek.
I rozdawać dzieciom cukierki. Z cyjankiem.
I oglądać durne horrory, śmiejąc się z rozbebeszanych ciał i gry aktorskiej.
Miast słuchać lamentu babci na Januszy.
Jej krzyku na mnie.
Braku możliwości odizolowania się od niej.

Czuję się taka tępa i bezwartościowa. Jak chyba zawsze.
Nikogo nie obchodzę. Naprawdę nie obchodzę. Dawne "przyjaciółki" zupełnie straciły dla mnie na znaczeniu. Ja dla nich też. Ale już to dawno się stało.
Ci wszyscy moi przyjaciele.
Zabrakło ich.
Choć zawsze było ich niewielu.

 No, prócz jednej. Tej najlepszej.
Siedzę pośród nich i słucham lamentu o złych ocenach i chłopakach. Oraz o traceniu dziewictwa.
Nie to, że mam jakieś szczególne parcie na tego typu sprawy. Broń Hadesie.
Przeszło mi zupełnie, aż sama jestem zaskoczona.

O rodzinie nie wspomnę. Wyrzucona z jednego mieszkania. Zostałam siłą przydzielona do kogoś, dla którego jestem niczym i nikim. Głupią gówniarą, którą trzeba nakarmić i tylko kłopoty sobie robić.
Nie mam dokąd uciec, to boli najbardziej. Brzytwy wbijają mi w ciało. Oni. Nie ja. Dla odmiany.

Moja babcia ma większe branie ode mnie.

Wiem, że zabrzmi to dla Ciebie, zbłąkany czytelniku, jak lament smutnej nastolatki bez Air Maxów.
Masz rację.
Jest to lament smutnej nastolatki bez mieszkania i prysznica. I sensu.

Nigdy nie było TAK źle.
Gdyby kogoś obchodziło to moje (znowu lament) "życie", zapewne zaczęłyby się lamenty typu:
"PRZECIEŻ MOGŁAŚ SKOŃCZYĆ NA DWORCU".
Zaraz skończę. Babcia, Demeter i jeden pokój ostatnią brzytwą, której się chwyciłam.
Boli.

Większość osób, na której mi zależało, pewnie teraz się świetnie bawią.
Boli mnie głowa. Rozsadza od środka. Potrzebuję ciszy.
Nie dostaniesz jej, bo nie zasługujesz.
Nie zasługuję nawet na śmierć.

Pieprzone emo. Dobrze, że nikt się mną nie przejmuje.
Współczuję takim, którzy by spróbowali.
Widzisz! Odnalazłaś plus, tępa idiotko.
Plus w całej stercie minusów.




Ech, Cobain.
Nawet nasze sytuacje były podobne.

niedziela, 12 października 2014

 Zadziwił mnie fakt, że ktoś to czyta, chociaż prawdopodobnie nie wie, o co w tym żałosnym koncercie słów chodzi. 
Ale dziękuję, że chociaż ktoś.


Nirvana. Kurt. 
Tak. Kurt.
Grunge. 
Moje czasy. Urodziłam się w Seattle.
Wiem o tym od kilku lat.

Nie mam domu. 
Miotam się od jednego mieszkania, do drugiego.
Tutaj jedzą śniadania. Idealnie.
Tutaj piją alkohole. 
Źle.
A w żadnym nie ma dla mnie miejsca.
Albo śpię na podłodze w pokoju, w którym wszyscy egzystują.
Albo patrzę na nich. I słyszę, jak jedzą. 
Żadnego miejsca na ziemi.

Przeszłam samą siebie i popłakałam się w autobusie. 
Jak idiotka. 
Jest źle.

Nirvana.
Nirvana. 
Mam ciarki podczas ich oglądania.
Pasuję tam. Śmiecie. Śmiecie i bunt.
Zbuntowany śmieć bez miejsca na ziemi. 
Cała ja. 


piątek, 10 października 2014

.

I miss the comfort in being sad

Chyba straciłam osobowość. Boję się tego.
Nie chcę tutaj dłużej być. To miejsce źle na mnie działa.
Chyba nawet gorzej, jak pomarańczowa cela.
Tam przynajmniej istniało coś takiego, jak prywatność.
Nikt nie wchodził Ci rano do pokoju jeść śniadanie.
I nikogo nie obchodziło, czy jesteś czysta, brudna, wkurwiona, smutna.
Smutna.
Mogłam się otworzyć.
Mogłam wypłakać złe emocje i zrobić miejsce na nowe.
Mogłam zniszczyć zło.
Chociaż na chwilę.
Mogłam przeżywać stany lękowe w spokoju.
Bez dodatkowego opieprzu. 
Nic ich nie obchodzi, że mam na to papiery.
I robi się to samoistnie.
I bardzo chcę przerwać.
Ale nie mogę.
Otoczona ludźmi, którzy nie rozumieją bardziej.
Mocniej.

Czekam na Ciebie. Czekam, aż uwolnisz mnie z dna morza.
Próbuję sama, ale jest ciężko.

Naradzam się na nowo.
Narodzę się.

Get Born Again
Alice in Chains

 

czwartek, 2 października 2014

xyz

Teoretycznie powinno być lepiej.
Szczerze mówiąc, nawet nie mam gdzie mieszkać.
Znaczy - mam.
Pokój przechodni.
Osoby, które powinny być mi bliskie, stają mi się obce.
Odległe. Z innego świata.
Potrzebuję kogoś z dna morza.

Boję się, że pójdę na ten dach i to zrobię.
Krew.
Ulica Samotna.
Ból w przedramionach.
Zwłoki nieprędko by odkryli.
Nie zrobię tego tylko dla dwu osób.
To dobrze, że mam dla kogo tego nie zrobić.
Nawet jeśli te osoby i tak by się pozbierały.

 Może wpędzę się w narkotyki kiedyś. Boję się tego.
Będę wtedy jeszcze większym ciężarem, jak jestem.

Słońce. Pole. On. Ja.
Szkoda, że nie istniejesz.

Podetnij mi żyłę.
Dwie.
Tętnice.
Ale przedtem kochaj.