Zawsze się mnie pyta, na co mam wpływ. Zawsze.
Przecież na nic. Bo cyferki.
Jak przekroczę tę magiczną liczbę, nadal na nic nie będę miała wpływu.
To tylko złudna nadzieja.
A nie, będę mogła legalnie kupować fajeczki. Dobra, odhaczam z listy, pani Justyno.
Jestem strasznie samotna. Ale czy z własnej winy?
Połowicznie.
Naprawdę chciałabym wypisać to, co we mnie siedzi, bez poczucia, że piszę jak kolejna, pseudosmutna nastolatka. Chciałabym umieć wypisać te wszystkie patologiczne zachowania, jakie przejawia moja "najbliższa" osoba.
I zmiany. Ale tej, jednej zmiany, akurat nie mogę wprowadzić.
Zostało mi półtora tygodnia. Ale coraz bardziej wątpię w to, że mi się uda. Nie mam siły. Odwagi.
I wiem, że płakałaby. A nie chcę, żeby cierpiała jeszcze bardziej. Bo ona cierpi.
Ale denerwuje mnie jej marazm.
Niektóre kobiety są popierdolone. Czuję się jak facet.
Powinnam się uczyć, jakie to żałosne. Ona próbuje wprowadzić w tej szkołę iluzję, jakbyśmy byli w normalnym liceum. Ta szkoła to przytułek dla chorych, powtarzających, z depresją, lękami, smutkiem i niezrozumieniem. I padaczką. Ona próbuje to wprowadzić, a nie wie, jakie są realia.
Gestapowca nie liczę, ona musi mieć bardzo smutne życie. Gdyby była mężczyzną, wraz z uśmiechem, przypominałaby mi odrobinę A. Jej, porównuję ją do miłości mojego życia.
Wymyślony? NO I CO.
Co.
Matura. Matura. Matura. Matura. Trzeba zdać, trzeba pisać. Trzeba napierdalać.
Po co?
Moja odpowiedź jest jeszcze pod maską. Ujawnij się.
Proszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz