Oni mają życia, zajęcia. Coś robią, zarabiają, spotykają się ze znajomymi, czytają, rozwijają się. Żyją.
A ja?
Siedzę skulona, pod dziwnym kątem, stukając palcami w klawisze. To się kiedyś zmieni? Nadchodzi jesień. Czas czarnych oczu, ciemności i flanelowych koszul.
Oby.
Poczekaj do jesieni, mówili mi. Czy to wyjdzie na dobre?
Krzyczy. Znowu.
Trzy godziny temu, godzinę temu, wyświetlono.
Temu ostatniemu wstydzę się cokolwiek napisać.
Jest stary. I głupi.
Moje życie oscyluje dookoła wirtualnej rzeczywistości, miejsca, do którego chodzę, po czym wychodzę zmęczona i twardej karimacie na podłodze, dającej złudzenie łóżka.
Jak to jest spać na wysokości?
Przecież ja nawet nie mam znajomych.
Życie. Jak to jest? Opowiedz mi. Jak to jest czuć spokój, wracać do domu, w którym czujesz się swobodnie. Jak to jest położyć się w ciszy i izolacji, przykrywając pachnącą nim kołdrą? Jak to jest schodzić na śniadanie, jedząc jakieś smaczne rzeczy? Jak to jest mieć normalny dom, rodzinę, grunt pod nogami, możliwość rozwijania się, spokoju, odpoczynku? Nie mam tego.
Nie mam tego wszystkiego. Żyję na bardzo małej płaszczyźnie, wielkości Twojej łazienki, tak powiedzmy.
I to się nie zmieni, bo nie mam na to wpływu. Muszę. Przymus jest najgorszy.
To albo ulica.
Najgorsze jest to, że ona sądzi, że ja mam jakiś wybór.
Parzące słońce wyszło.
Może ostatnie tej jesieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz