Jak się czujesz, Persefono?
A jak się mogę czuć? Jak pani myśli?
Pewnie źle, dlatego tu jesteś.
Mam w głowie mętlik, proszę pani.
Kilka głosów różne rzeczy mówi.
I te głosy kontroluję. Wiem, że są wymyślone.
Nie idę skakać z okna.
Nie diagnozuj mnie.
Ale ja nic nie robię.
I dobrze.
*
Wiła się i wiła w konwulsyjnej miłości.
Dreszcz, elektryczność, uczucie spadania.
Podnoszenia się.
Usta wszędzie.
Szyja erogenna sfera.
Ała.
*
A jak Twoje kontakty z Demeter?
Znikome.
Cieszysz się?
Boję się powrotu.
Nie bój się.
Łatwo pani mówić.
Wiem. Dlatego jestem psychologiem. Mam tę łatwość porozumiewania się.
Boję się, że matka odbije mi Jego.
To dość dziwne.
Wiem. Bo ja nie mam Jego.
poniedziałek, 23 lutego 2015
Z tego pierwszego spotkania.
Spotkania. Haha.
Oczy otworzone.
Pamiętam tylko, że było mi dziwnie wygodnie.
Plecy, których wypukłość zawsze mnie wnerwiała, teraz były dziwnie...
Dobrze ułożone. Prawidłową postawą.
I pamiętam, że nadgarstki piekły.
Zmienił potem. Linę.
Był piękny. Anioł.
Anioł z bliznami.
Demonicznymi oczami.
Obsydiany.
Obsydianem pokolorowany.
Utonęłam w tych oczach.
W tym dorysowanym brzytwą uśmiechu.
Utonę raz jeszcze.
Tylko bądź.
I w tym uśmiechu. Gdy tamten iluzją.
Jak maską.
Przykryłeś.
Ironiczny.
Złośliwy.
Opiekuńczy.
Mój.
Twoja.
Spotkania. Haha.
Oczy otworzone.
Pamiętam tylko, że było mi dziwnie wygodnie.
Plecy, których wypukłość zawsze mnie wnerwiała, teraz były dziwnie...
Dobrze ułożone. Prawidłową postawą.
I pamiętam, że nadgarstki piekły.
Zmienił potem. Linę.
Był piękny. Anioł.
Anioł z bliznami.
Demonicznymi oczami.
Obsydiany.
Obsydianem pokolorowany.
Utonęłam w tych oczach.
W tym dorysowanym brzytwą uśmiechu.
Utonę raz jeszcze.
Tylko bądź.
I w tym uśmiechu. Gdy tamten iluzją.
Jak maską.
Przykryłeś.
Ironiczny.
Złośliwy.
Opiekuńczy.
Mój.
Twoja.
niedziela, 22 lutego 2015
.
I znów mam tę ochotę przemożną.
I znowu.
Te myśli mam znowu, że nie znaczę.
A potem dochodzi głos drugi.
Że przecież Ciebie znaczenie nie obchodzi.
Że tylko jedno znaczenie ważne.
Dwa może.
No, trzy.
Bo dla własnego rodzica znaczyć nic...
Czekaj.
No tak.
I znów ochotę mam, żeby uciec i sobie przestać egzystować.
Żeby ta panienka z krzywymi plecami.
Śmierdząca. Obrzydzająca.
Żeby ona nie istniała nigdy.
Nie jakoś patetycznie umierać.
Nie szukać tej pomocy.
Nie łykać tabletek w brzydkich pomieszczeniach.
Nie nacinać nadgarstków na pokaz.
Nie mówić o tym innym, co chcesz zrobić sobie.
Wybrać miejsce odosobnione.
I żeby uciec w ten niekończący się mrok.
Boże, jakie to tanie.
Jestem okropnie zmęczona.
Zimno mi.
Położę się koło Ciebie, dobrze?
Ale wiesz, że dla kogoś coś znaczysz. Pomimo wszystko.
To, że kiedyś przepadniesz, albo ona przepadnie, to rzecz naturalna.
I nie zrobisz tego bo,..?
Bo dwie osoby.
Trzy. Po zastanowieniu.
Jedna nie istnieje.
Jeszcze.
Bo w nią przemienić może mało kto.
Ale chodzi gdzieś to.
To Twoje przyszłe przemienienie.
No wiem.
Wiem, że wiesz.
PRZESTAŃ BYĆ TAKA OSTRA.
*
Pięknie tańczyła, kiedy słyszała piękne dźwięki. Piękne jej zdaniem oczywiście, bo piękno to pojęcie względne. Taka oczywista oczywistość.
Widziałeś te czarne tiule, koronki i materiały różne, co tak się rozkładały w tańcu. Krucze skrzydła.
I zieleń tych oczu. Wrednych momentami. Momentami pogardliwych.
Ale ona w sobie pogardy nie miała. Maskę miała.
Oni wszyscy mają maski. Ja też mam.
Materialną. Bo to bal maskowy jest, wiesz?
O Hadesie, jakież to artystyczne. Grafomańsko artystyczne.
Ale ja piszę, bo mi się chce.
I mam ochotę zapisywać to tutaj.
Dwa zapisane notatniki nie wystarczą?
Kiedyś spalę te notatniki.
Ale to wtedy, jak już będzie bardzo dobrze.
Czyli notatniki pożyją dłużej, niż Ty.
*
I chciałabym się obudzić w ciepłym łóżku. Wodzić palcami po jego klatce piersiowej.
Patrząc na unoszący się tors. Na ten zarost. Zamknięte oczy. Spokojny oddech.
I słyszeć miasto, które przebiega w szaleńczym tempie gdzieś za oknem.
Ciepło jego ciała. Jego opiekuńczość. Zwykły dotyk, powodujący elektryczne wyładowania.
Chcę. Najbardziej. Najbardziej, Najmocniej. Najczyściej. Najlepiej.
Naj. Naj. Naj.
Wiesz, Gabriel?
Wiesz?
Proszę.
Widziałeś, jak płaczę, czytając te książki.
To było zbyt silne.
Proszę.
Od tylu lat.
I wciąż.
Wciąż,
I będę.
Będę.
Do końca.
I znowu.
Te myśli mam znowu, że nie znaczę.
A potem dochodzi głos drugi.
Że przecież Ciebie znaczenie nie obchodzi.
Że tylko jedno znaczenie ważne.
Dwa może.
No, trzy.
Bo dla własnego rodzica znaczyć nic...
Czekaj.
No tak.
I znów ochotę mam, żeby uciec i sobie przestać egzystować.
Żeby ta panienka z krzywymi plecami.
Śmierdząca. Obrzydzająca.
Żeby ona nie istniała nigdy.
Nie jakoś patetycznie umierać.
Nie szukać tej pomocy.
Nie łykać tabletek w brzydkich pomieszczeniach.
Nie nacinać nadgarstków na pokaz.
Nie mówić o tym innym, co chcesz zrobić sobie.
Wybrać miejsce odosobnione.
I żeby uciec w ten niekończący się mrok.
Boże, jakie to tanie.
Jestem okropnie zmęczona.
Zimno mi.
Położę się koło Ciebie, dobrze?
Ale wiesz, że dla kogoś coś znaczysz. Pomimo wszystko.
To, że kiedyś przepadniesz, albo ona przepadnie, to rzecz naturalna.
I nie zrobisz tego bo,..?
Bo dwie osoby.
Trzy. Po zastanowieniu.
Jedna nie istnieje.
Jeszcze.
Bo w nią przemienić może mało kto.
Ale chodzi gdzieś to.
To Twoje przyszłe przemienienie.
No wiem.
Wiem, że wiesz.
PRZESTAŃ BYĆ TAKA OSTRA.
*
Pięknie tańczyła, kiedy słyszała piękne dźwięki. Piękne jej zdaniem oczywiście, bo piękno to pojęcie względne. Taka oczywista oczywistość.
Widziałeś te czarne tiule, koronki i materiały różne, co tak się rozkładały w tańcu. Krucze skrzydła.
I zieleń tych oczu. Wrednych momentami. Momentami pogardliwych.
Ale ona w sobie pogardy nie miała. Maskę miała.
Oni wszyscy mają maski. Ja też mam.
Materialną. Bo to bal maskowy jest, wiesz?
O Hadesie, jakież to artystyczne. Grafomańsko artystyczne.
Ale ja piszę, bo mi się chce.
I mam ochotę zapisywać to tutaj.
Dwa zapisane notatniki nie wystarczą?
Kiedyś spalę te notatniki.
Ale to wtedy, jak już będzie bardzo dobrze.
Czyli notatniki pożyją dłużej, niż Ty.
*
I chciałabym się obudzić w ciepłym łóżku. Wodzić palcami po jego klatce piersiowej.
Patrząc na unoszący się tors. Na ten zarost. Zamknięte oczy. Spokojny oddech.
I słyszeć miasto, które przebiega w szaleńczym tempie gdzieś za oknem.
Ciepło jego ciała. Jego opiekuńczość. Zwykły dotyk, powodujący elektryczne wyładowania.
Chcę. Najbardziej. Najbardziej, Najmocniej. Najczyściej. Najlepiej.
Naj. Naj. Naj.
Wiesz, Gabriel?
Wiesz?
Proszę.
Widziałeś, jak płaczę, czytając te książki.
To było zbyt silne.
Proszę.
Od tylu lat.
I wciąż.
Wciąż,
I będę.
Będę.
Do końca.
poniedziałek, 16 lutego 2015
Mam ochotę kręcić się do tego w jakiejś spelunie w Seattle.
Rzucając się ze sceny i dając się nieść tłumowi.
Będąc nieszczęśliwie-szczęśliwą.
Naćpaną.
Tańczyć.
We flaneli.
Kręcić się dookoła.
Wolna.
Młoda.
Zbuntowana.
Bo młodość jest od tego.
I pomijając to, że Mudhoney daje mi pecha.
I to, że ta piosenka jest o czymś, czego nie chcę robić.
Ale tańczmy.
Chwyćmy się za ramiona.
Bum.
Rzucając się ze sceny i dając się nieść tłumowi.
Będąc nieszczęśliwie-szczęśliwą.
Naćpaną.
Tańczyć.
We flaneli.
Kręcić się dookoła.
Wolna.
Młoda.
Zbuntowana.
Bo młodość jest od tego.
I pomijając to, że Mudhoney daje mi pecha.
I to, że ta piosenka jest o czymś, czego nie chcę robić.
Ale tańczmy.
Chwyćmy się za ramiona.
Bum.
Sporo się naprawdę zmieniło.
A przecież jestem w tym samym miejscu.
Wynieśli każdy ślad obecności.
Zakopali.
Widziałam, jak płomienie niszczą.
A potem wyszło słońce.
Oświetlając zielone pagórki, umiejscowione za tym miastem.
Ona nie chciałaby, żebyśmy byli smutni.
Wbrew pozorom oraz tym, co pokazywała przez ostatnie miesiące.
Ona kochała nas. I my kochaliśmy ją.
Luka powstała, bo kogoś wycięto.
Wbrew woli naszej.
Waszej,
Wycięto z rodzinnego zdjęcia na zawsze.
I można wybaczyć, można błagać, by wrócił ten ktoś.
Ale ten ktoś nie wróci.
Bo śmierć zabiera.
Śmierć nie oddaje.
(chyba, że światło to wtedy tak
wiesz
tak wiem)
I chociaż niektórzy są świadomi.
Niektórzy błagają.
Niektórzy uciekają.
Przedłużają.
Ona zawsze przyjdzie.
On.
Ono.
Hades przyjmie Cię z radością.
Nawet tam rozkwitną kwiaty, kiedy tam wejdziesz.
Gabriel.
On Ci pomoże, Gajo.
Widzisz, możesz mówić, że kogoś nienawidzisz.
Że nie masz wobec tego kogoś uczuć.
Że ta osoba jest Ci obojętna.
Najgorzej jest, iż nawet po Jej śmierci tak czujesz.
Ale nie jest to nienawiść.
Ty wiesz, że jest w lepszym miejscu.
I z tym, którego kochała i tęskniła,
Gaja umarła przez coś, o co nigdy byśmy ją nie podejrzewali.
Zdradliwy organizm.
Zdradliwy procesor, wciśnięty pomiędzy wapienne ścianki.
Zalany. Zalany, niczym kawą.
Krwią.
Długo zwlekałam z napisaniem tych słów.
Nie czułam potrzeby? Tłumiłam je, utknąwszy pomiędzy Olimpem?
Musiałam udawać, że nie mam tej potrzeby.
Potrzeby wypisania.
I pękło.
Polubiłam Toma Waitsa, chociaż tego typu muzyka nie zawsze do mnie przemawia.
Wiesz. To zabawne. Tego samego dnia urodziny miałyśmy.
I tym razem, ja spędzałam je samotnie.
Jak co roku.
Ale jednak.
Bez Ciebie.
Chociaż wśród rodziny.
Nie czuję.
Ja po prostu tam przebywam.
Będąc gdzieś indziej.
Rozumiesz?
Rozumiem.
Ty zawsze rozumiesz.
Gaja, co prawda, nie zawsze.
Ale też było dobrze.
A przecież jestem w tym samym miejscu.
Wynieśli każdy ślad obecności.
Zakopali.
Widziałam, jak płomienie niszczą.
A potem wyszło słońce.
Oświetlając zielone pagórki, umiejscowione za tym miastem.
Ona nie chciałaby, żebyśmy byli smutni.
Wbrew pozorom oraz tym, co pokazywała przez ostatnie miesiące.
Ona kochała nas. I my kochaliśmy ją.
Luka powstała, bo kogoś wycięto.
Wbrew woli naszej.
Waszej,
Wycięto z rodzinnego zdjęcia na zawsze.
I można wybaczyć, można błagać, by wrócił ten ktoś.
Ale ten ktoś nie wróci.
Bo śmierć zabiera.
Śmierć nie oddaje.
(chyba, że światło to wtedy tak
wiesz
tak wiem)
I chociaż niektórzy są świadomi.
Niektórzy błagają.
Niektórzy uciekają.
Przedłużają.
Ona zawsze przyjdzie.
On.
Ono.
Hades przyjmie Cię z radością.
Nawet tam rozkwitną kwiaty, kiedy tam wejdziesz.
Gabriel.
On Ci pomoże, Gajo.
Widzisz, możesz mówić, że kogoś nienawidzisz.
Że nie masz wobec tego kogoś uczuć.
Że ta osoba jest Ci obojętna.
Najgorzej jest, iż nawet po Jej śmierci tak czujesz.
Ale nie jest to nienawiść.
Ty wiesz, że jest w lepszym miejscu.
I z tym, którego kochała i tęskniła,
Gaja umarła przez coś, o co nigdy byśmy ją nie podejrzewali.
Zdradliwy organizm.
Zdradliwy procesor, wciśnięty pomiędzy wapienne ścianki.
Zalany. Zalany, niczym kawą.
Krwią.
Długo zwlekałam z napisaniem tych słów.
Nie czułam potrzeby? Tłumiłam je, utknąwszy pomiędzy Olimpem?
Musiałam udawać, że nie mam tej potrzeby.
Potrzeby wypisania.
I pękło.
Polubiłam Toma Waitsa, chociaż tego typu muzyka nie zawsze do mnie przemawia.
Wiesz. To zabawne. Tego samego dnia urodziny miałyśmy.
I tym razem, ja spędzałam je samotnie.
Jak co roku.
Ale jednak.
Bez Ciebie.
Chociaż wśród rodziny.
Nie czuję.
Ja po prostu tam przebywam.
Będąc gdzieś indziej.
Rozumiesz?
Rozumiem.
Ty zawsze rozumiesz.
Gaja, co prawda, nie zawsze.
Ale też było dobrze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)