Nie mam weny na cokolwiek.
Nawet na patrzenie w niebo.
Szczerze mówiąc, trochę zmuszam się do pisania.
Bo chyba łudzę się tym, że jeśli wypiszę to
co we mnie siedzi, poczuję się odrobinę lepiej.
Sęk jednak tkwi w tym,
że nie wiem nawet, w jaki sposób
mogę to wypisać i nie brzmieć
jak rozpieszczone dziecko.
Wyprułam sama z siebie siłę?
Czy ktoś to zrobił?
Brak kogoś?
Patrzę w sufit, gram w głupią gierkę i rozmyślam.
Nawet gdybym dostała teraz zdolność unoszenia się
ponad ziemię, to czy potrafiłabym ją
wykorzystać?
Marnuję czas.
Nie wiem, na co go wykorzystać.
Otaczam się w swojej szklanej kuli.
Bezpiecznej i ciemnej.
Nie potrafię wypisywać swojego nastoletniego
środka i wnętrzności,
bez poczucia zażenowania.
Patrzyłam na osoby w podobnym stanie
co ja teraz, jedynie ja lepiej
to maskuję i jednak mam
trochę więcej siły i woli.
Wykrzyczeć chcę to, wreszcie
poczuć ulgę i lekkość,
jakiej pragnę i którą celebruję,
o ile zdarzy się w jakimś momencie
niezwykłym.
Chyba brak mi odwagi?
A może mam dla kogo?
Mam dla kogo.
To normalne w tym wieku,
że odczuwa się bezsens wszystkiego
i pragnie uciec najdalej.
Na papierze już dorosła.
W głowie wciąż gra
melodyjka z Atomówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz