niedziela, 24 kwietnia 2016

A teraz tak poważnie.
Poważnie?
Tak.

Jesteś w Tokio, kroczycie pośród rozjarzonych neonów, robisz wszystkiemu zdjęcia, on w ich świetle wygląda jeszcze lepiej i najlepiej, chociaż nie wiesz, czy nie wygląda najlepiej rano i podczas snu.
Chodzicie po tym bruku, po którym zawsze chciałaś chodzić. Jesteście z siebie zadowoleni, nocą wszystko pachnie inaczej. I słyszysz miasto, chwytasz je za pomocą obiektywu, obrazy wirują w małym ekraniku i jest tak cudownie. Jest tak cudownie, jak chciałaś, gdy wpatrzona w patologię uciekałaś w rejony swojej wyobraźni. Czując tę wolność. I wreszcie naprawdę ją czujesz, wypełnia Cię noc i masz ochotę skakać z radości, bo jesteś w najlepszym mieście świata.
I nagle.
Przypominasz sobie pieprzony tren.
Napisany pięćset lat temu.

Jak głupio to brzmi?

Ona chyba chce, żeby to tak wyglądało.

Albo inna scenka.

Kroczysz sobie czarnym piaskiem do Niego, stoi tam jakiś człowiek, który ma dać wam ślub. Dwie osoby stoją sobie i śmieją się, bo ubrałaś pieprzony habit. Czarny w dodatku. Ale tak to już bywa, no co począć mam.
I nagle.
Przypominasz sobie o pieprzonym Kochanowskim. Kraisckim. Nie Krasińskim, Zygiego zawsze kocham.

Myszo, czy Ty naprawdę sądzisz, że nam się to przyda? No nie wiem, jedynie w merytorycznej dyskusji gdzieś w przestworzach internetu, gdzie ludzie krzyczą za przecinki POZDRO MIRREL.

Ja naprawdę nie wiem.

I ciągle mam w głowie tę melodię, którą niegdyś śpiewał mi pewien Żyd. Był w moim wieku wtedy.
Jak ten czas leci, zaraz matura, praca i śmierć.

Albo PP.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz