czwartek, 8 grudnia 2016

Drogi Święty Mikołaju!

Już klasycznie, jak co roku, piszę do Ciebie list o tym, co robiłem przez cały ten czas, kiedy nie rozdajesz prezentów i nie pijesz Coca Coli z Abstrachujami.
Powiem Ci, że był to rok bardzo dziwny, niekiedy smutny, niekiedy jednak czułem się bardzo dobrze. Co prawda, były to pojedyncze dni, ale zawsze warto o nich napisać, prawda?
Na pewno obfitował w ciekawe historyjki, jakie wymyślałem w głowie. I byłem na imprezie! Nawet na dwóch! I przytulałem się z chłopcem, który okazał się być moim kuzynem. No cóż, takie jest życie, prawda? Były to ciekawe imprezy, na których działy się przeróżne rzeczy. Ja nie uczestniczyłem w żadnej z nich, bo jestem spokojnym i opanowanym chłopakiem. Leżałem tylko na górze i rozmawiałem o głupotach, puszczając bańki mydlane. Siedziałem wtedy na kanapie, która wyglądała jak casting couch. No cóż, po tym, co działo się na drugim końcu korytarza, to określenie jest jak najbardziej trafne. Dużo fajnych znajomości zawiązałem w tym roku. Co prawda, grono znajomych nie rozrosło się jakoś zbytnio, ale niektóre przyjaźnie się zacieśniły i teraz mogę powiedzieć, że mam dobrych ludzi dookoła siebie. Jutro nawet dam swoje Czechy z tubce osobie, która dzisiaj kupiła mi czekoladę.
To był naprawdę dziwny rok. Z jednej strony ryk na podłodze, rzucanie kwiatami, podwójna przeprowadzka i jakieś nieudane próby na tym ironicznym moście. Nie, nie próby samobójcze! Co prawda nie odpisuje mi i zdaje się mnie ignorować, co dobrze mu wychodzi. No trudno, nie zależało mi aż tak, nie oszukujmy się. Po prostu jestem atencyjną szmatą i potrzebuję w swoim życiu jednej osoby, która będzie na mnie zwracać uwagę. On się tym człowiekiem nie okazał.
Z lektur chyba najlepiej wspominam Makbeta, bo dobrze się wtedy czułem. To znaczy - dobrze to pojęcie względne. Jakoś tak znośnie. Niezbyt wiem, co mam tutaj napisać, bo ten rok to nieuporządkowany zbiór paru fajnych wspomnień, identycznych dni, podczas których chciałem zasnąć już na zawsze i paru patologii. Ale to już standardowo, nie?
Jego nadal nie ma i pewnie nie będzie, no bo nie oszukujmy się. Jednak w prośbach o prezenty i tak o Niego poproszę, przecież to już klasyka.
Czuję wewnętrzny niepokój i wielką niechęć do dalszej egzystencji - klasyka.
A pamiętasz ten poranek, kiedy worki na śmieci były psami i było tak ciepło, słońce dopiero co wstawało i oświetlało was? I ten pierdolony przystanek, gdzie on mówił z irlandzkim i australijskim akcentem, a ty próbowałeś go naśladować i on się z ciebie śmiał, że jesteś debilem.
To była iluzja i obłuda. Ale fajnie było pożyć tydzień w tej bańce. Jak przyszedł do ciebie, bo byłeś chory i nie mogłeś zjeść nawet ryżu. Siedziałeś jak ten debil zawinięty w koc, a on przyszedł po okulary. I tak siedzieliście sobie przez pół godziny.
Albo jak nakurwialiście razem do Kanye, podczas gdy oni poszli na fajeczkę.
Albo jak on rysował jakiegoś wampira, podczas gdy ty puszczałaś bańki i chciałeś zrobić użytek z wieszaków. To były kreatywne czasy, przyznam.
Z tym drugim jedynie dobrze się rozmawiało, ale nie czułeś nic do niego. Nie oszukuj się - to nie był twój typ. One po prostu cię napędziły i jesteś jedynie zirytowany, że nawet ci nie odpisuje.
Skoro uznał mnie za denerwującego, to nie mój problem.
Ach, Mikołaju. Wybacz, że musisz czytać te głupoty tworzone przez nastolatka. Ostatnie, nastoletnie lata. Potem będą już tylko podatki i kanapki do pracy. Brzmię jak Żulczyk.
Wcale nie płakałem na tej durnej, pretensjonalnej książce.
Nie wiem, czy jestem ciekawy nowego roku. Teraz oceniam go na 4/10. I to kurewsko dużo.
Albo jak poszliście do Castoramy i ona biła cię bambusowym kijkiem. Albo jak wziąłeś plakat i zaczęliście się bić jak dzieci, aż ochrona nie przyszła i się zaczęliście cykać, więc odłożyliście to na miejsce i grzecznie podreptaliście do jakichś przyrządów, które nie wiadomo do czego służyły.
Albo jak poszedłeś na te urodziny, na których ostatecznie byłeś pięć minut i Ona zapłaciła tylko niepotrzebnie za szatnie.
Albo jak siedziałeś na tym melanżu i wszyscy mieli cię za idiotę, bo ciągle miałeś ubrany kaptur.
Albo jak poszliście na Suicide Squad i zaczęły się te dwa, piękne tygodnie. Może nawet więcej. Było parę dobrych momentów.
Jedzenie winogron na schodach. Kupiłeś mu malinki, bo nie mogłeś mu ich własnoręcznie zrobić, bo przecież nic do ciebie nie czuł i chciał się wyżyć.
A ty czułeś?
Albo jak poszedłeś z tym debilem na cmentarz i robiliście zdjęcia. Też było spoko wtedy.
I jedliście pizzę w marcu i spotkałeś tę osobę, której nie chciałeś spotkać.
Albo ten powrót tramwajem i vlog Gonciarza. Kurwa, Gonciarz. To jest miłość dopiero.
PANIE GONCIARZ JAK PAN TU KIEDYŚ TRAFI TO PANA KOCHAM I CHCĘ ROBIĆ TAKIE ŁADNE RZECZY JAK PAN.
I te herbatki z tą panią. I wegańskie jedzenie, które było naprawdę przepyszne.
No to tak - panie Mikołaju. Chcę zdać logarytmy przynajmniej na 3, chcę się tego nauczyć i ogarnąć, co się dzieje i jak.
Chcę Jego. 
Poproszę o lepszy telefon.
Chcę Jego.
I to tyle. Chyba nie mam jakichś super wymagań.
Napisałem tutaj wiele, ale to i tak nie wszystko.
Za co ci dziękuję?
Za J., za M., za M., za P., za K., za T., za Tommyego Casha, za wiele, wiele, wiele dobrej muzyki i rave w ciemnym pokoju sam ze sobą, za to przytulanko, bo było zajebiste, za wszystkie momenty, w których muzyka idealnie współgrała z otoczeniem, za papieroski, za spokój w pewnym sensie, za ten jeden sen, za ciepło letniego dnia, za wiatr we włosach, za poczucie, że idę islandzką równiną do tej piosenki, która teraz leci w głośnikach, za dobrą panią od matematyki, za maj i jego twórczość, za śmiech w autobusie, taki, że prawie się popłakałem, za wszystkie filmy, jakie widziałem w kinie.
Czuję się taki nieuzewnętrzniony, jakbym nie potrafił tego wszystkiego wypisać i opisać, a przecież od tego jest ten list. Mikołaju, to był naprawdę dziwny rok. Nie jest to pejoratywne określenie - po prostu trochę inny od reszty.
To chyba wszystko.
Do napisania za rok,
P.E.B
PS PP?

środa, 19 października 2016

zaraz wyrwę sobie wnętrzności
KURWA MAĆ

pierdolona nerwica natręctw nie pozwala mi nawet napisać pieprzonej notki na blogaska
nie pozwala mi zasnąć bez dziesięciominutowego ustawiania pierdolonego, przestarzałego telefonu na stoliku, który pamięta jeszcze alkoholowe ekscesy moich rodziców

monotonia
m o n o t o n i a

wiecznie

codziennie to samo, codziennie ta sama droga, nawet zmiana miejsca zamieszkania
nie pomogła, może teraz mogę tylko spać po piętnaście godzin i nikt się nie wpierdala
przynajmniej to się zmieniło

mogłabyś spać po pięć czy sześć
gdybym sny, te sny w których coś czuję, w których pędzę i skacze i latam i żyję
Ż Y J Ę
miała tutaj i nie miał i miała i kurwa mać
ja nawet nie wiem kim jestem

nikt tutaj nie wie kim jest
rozgość się, to jeden z najnudniejszych wymiarów

robisz to samo, ale możesz też polecieć do Azji

i co? no i za te półtora roku kim będę?
nikim z jakimś papierkiem

o ile oczywiście zdam, co jest praktycznie niemożliwe

i potem co?
i potem znowu to samo, tylko w innym miejscu

RZYGAĆ MI SIĘ CHCE

czuję zażenowanie swoim zachowaniem, ale chcę to wypisać
aby potem paść na kanapę i patrzeć się w ścianę z różyczkami

te mordy mnie doprowadzają już do ostateczności
nie ma wolności, tutaj nie ma wolności
prowizoryczna, pozorna wolność w twoich przekonaniach

jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz
ale jak cię trzyma niewidzialna ręka, to jak się MASZ KURWA NAUCZYĆ

dobra, może skończę, nie takie pusie tam widzieli
nie takie pusie się robiło

osiem dni

osiem dni do największego rozczarowania tego roku

wtorek, 5 lipca 2016

Zostałem sam na noc, więc robię to samo, co robiłbym, gdyby ona była w pobliżu.
Burza. Za oknem szaleje burza.
Uwielbiam moknąć na deszczu.

Poetycko to obrać? Czy ja tak potrafię, skoro moja głowa ani trochę nie płynie poezją?
Pełno tam wulgaryzmów, wymyślonych światów i postaci, które i tak wszystkie zrobione są na jeden wzór.
Jego wzór.

Błysnęło za oknem.

Pustka.

niedziela, 3 lipca 2016

Porozmawiałem z nią, nawet poprzez pośrednika, ale porozmawiałem.
Zrobiłem z siebie idiotę i zaczęła się mnie bać, ale zamieniłem z nią słowo.
Powiedziałem jej o tym wszystkim, co napisałem.

Nie umiem z nimi rozmawiać.

piątek, 24 czerwca 2016

Mówią, że z tego się wyrasta. Notorycznie balansuję pomiędzy trzynastolatką z czarną kredką w dłoni, a butnym pięciolatkiem, mierzącym do ciebie z plastikowego pistoletu na wodę.
Nie chcę wyrastać. To nudne i prowadzi do tego samego, co dotyka ich wszystkich. A jestem jakiś inny? Jestem jakiś "lepszy" czy "zdolniejszy"? Nie dostrzegam więcej, z inteligencją też bardzo średnio, moje życie dyktowane jest beznadziejnymi myślami, które nachodzą znikąd i każą wykonywać czynności w określony, ustalony w mojej głowie sposób.
Więc kim jestem, jeśli nie tymi "wszystkimi innymi"? Jestem tylko szarym człowiekiem. W swojej głowie każdy przecież jest wyjątkowy, nikt nie jest ograniczony i wszyscy jesteśmy światli, oświeceni. Kim jestem, jeśli nie takim człowiekiem? Szarą, pustą komórką, która myśli, że coś zdziała i osiągnie. Śmiesznym, małym chłopczykiem czy dziewczynką. Nawet, kurwa, nie wiem, czy ja się wpasowuję w jakiś standard. I to w negatywnym sensie.
Porusza się wraz z dźwiękiem, jedynym, który wypełnia pustkę w tych mrocznych, zasmuconych duszach, które chowają się w swoich zagraconych mieszkaniach i wychodzą tylko nocą.
Zawsze chciałem taki być. Pretensjonalnie mroczny i tajemniczy, albo wredny, ironiczny i cholernie zabawny, obracający wszystko w żart. W jaki sposób ja to godziłem wtedy, tam w tej zapomnianej krainie?
Noc pasuje mi najbardziej. Zawsze pasowała najbardziej, jeśli była podsycana takimi dźwiękami i wonią, aromatem tej przygody, tego czekającego zadania, które trzeba wypełnić i wreszcie, wreszcie uciec i wypełnić siebie, wypełnić tę pieprzoną pustkę, zedrzeć z mordy ten obrzydliwy, tępy wyraz. Dać wyrwać się temu, kto naprawdę siedzi w środku, kto jest chowany i chroniony, jest tak potężny i dojrzały, ale przy tym nie nudny. I stać się nim, stać się w każdym calu i nie bać się. Nie bać się już, nie telepać się po karimacie na podłodze, słysząc niepożądane dźwięki.
Dajcie mi tę noc. Dajcie mi te noce.

Zdobędę je sam. 
Nie potrafię przelać na tę stronę nic ciekawego.
Nic, co przyprawiałoby o jakieś głębsze przemyślenia przy nocnym niebie.

Po prostu napiszę, że nienawidzę upału.

Kolekcjonuję przećpanych blondynków w specjalnym folderze.

Czasami mam początek zdania, a nie mam jego końca. Tak było w przypadku tego zbitka słów chociażby. Nie potrafię przekazywać, ubierać w formę tego, co mam w głowie i tych moich myśli, niekiedy bardzo denerwujących.

Dajcie mi się rozwinąć, a pokażę wam, jak wiele jestem w stanie zrobić.
Jak wiele i jak dobrze.

niedziela, 24 kwietnia 2016

A teraz tak poważnie.
Poważnie?
Tak.

Jesteś w Tokio, kroczycie pośród rozjarzonych neonów, robisz wszystkiemu zdjęcia, on w ich świetle wygląda jeszcze lepiej i najlepiej, chociaż nie wiesz, czy nie wygląda najlepiej rano i podczas snu.
Chodzicie po tym bruku, po którym zawsze chciałaś chodzić. Jesteście z siebie zadowoleni, nocą wszystko pachnie inaczej. I słyszysz miasto, chwytasz je za pomocą obiektywu, obrazy wirują w małym ekraniku i jest tak cudownie. Jest tak cudownie, jak chciałaś, gdy wpatrzona w patologię uciekałaś w rejony swojej wyobraźni. Czując tę wolność. I wreszcie naprawdę ją czujesz, wypełnia Cię noc i masz ochotę skakać z radości, bo jesteś w najlepszym mieście świata.
I nagle.
Przypominasz sobie pieprzony tren.
Napisany pięćset lat temu.

Jak głupio to brzmi?

Ona chyba chce, żeby to tak wyglądało.

Albo inna scenka.

Kroczysz sobie czarnym piaskiem do Niego, stoi tam jakiś człowiek, który ma dać wam ślub. Dwie osoby stoją sobie i śmieją się, bo ubrałaś pieprzony habit. Czarny w dodatku. Ale tak to już bywa, no co począć mam.
I nagle.
Przypominasz sobie o pieprzonym Kochanowskim. Kraisckim. Nie Krasińskim, Zygiego zawsze kocham.

Myszo, czy Ty naprawdę sądzisz, że nam się to przyda? No nie wiem, jedynie w merytorycznej dyskusji gdzieś w przestworzach internetu, gdzie ludzie krzyczą za przecinki POZDRO MIRREL.

Ja naprawdę nie wiem.

I ciągle mam w głowie tę melodię, którą niegdyś śpiewał mi pewien Żyd. Był w moim wieku wtedy.
Jak ten czas leci, zaraz matura, praca i śmierć.

Albo PP.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Nic.

Jedynie ból głowy.

Wypaliłem się? Skończyłem?
Czy robię to zawodowo?
Czy robię to dla kogoś? Pod publiczkę?

Nikt tutaj nie zagląda, to jak krzyczenie na zapomnianej ulicy.
Miasta dawno zapomnianego.
Gdzie w metrze rosną paprocie.
A na szczytach wieżowców puszczają muzykę.
Ze starych, nieumarłych gramofonów.

Ale czy w takim mieście,
czułbym się źle?

Wyobrażam sobie te girlandy krzewów zwisające z wieżyczek.
I tę piękną architekturę. Niegdyś białą i  e s t e t y c z n ą.
Popękane koronkowe ozdobniki.

Brudne płytki, niegdyś pieczołowicie czyszczone.
Za marne grosze wyżywianie rodziny.
I biurowce, ich zapach papierowy.
Teraz dzikie.

Powoli wstaje słońce.
Jesteś nikim wobec jego ogromu.

Więc czym jesteś wobec ogromu wszechświata?


'"Nigdy nie żyłem w ten sposób, w jaki spędziłem ten krótki czas, gdy byłem z tobą. Po raz pierwszy w życiu czułem się kompletny, wolny i żywy. Byłaś brakującym fragmentem mojej duszy, powietrzem w moich płucach, krwią w moich żyłach. Myślę, że przeszłe życia są realne i w nich wszystkich byliśmy kochankami. Znałem cię przez krótką chwilę, ale czułem, jakbym znał od zawsze."

Dajcie mi chociaż raz.

Raz jedyny.

A potem zgasnąć mogę.

środa, 6 kwietnia 2016

Nie mam weny na cokolwiek.
Nawet na patrzenie w niebo.

Szczerze mówiąc, trochę zmuszam się do pisania.
Bo chyba łudzę się tym, że jeśli wypiszę to
co we mnie siedzi, poczuję się odrobinę lepiej.

Sęk jednak tkwi w tym,
że nie wiem nawet, w jaki sposób
mogę to wypisać i nie brzmieć
jak rozpieszczone dziecko.

Wyprułam sama z siebie siłę?
Czy ktoś to zrobił?
Brak kogoś?

Patrzę w sufit, gram w głupią gierkę i rozmyślam.
Nawet gdybym dostała teraz zdolność unoszenia się
ponad ziemię, to czy potrafiłabym ją
wykorzystać?

Marnuję czas.
Nie wiem, na co go wykorzystać.
Otaczam się w swojej szklanej kuli.
Bezpiecznej i ciemnej.

Nie potrafię wypisywać swojego nastoletniego
środka i wnętrzności,
bez poczucia zażenowania.

Patrzyłam na osoby w podobnym stanie
co ja teraz, jedynie ja lepiej
to maskuję i jednak mam
trochę więcej siły i woli.

Wykrzyczeć chcę to, wreszcie
poczuć ulgę i lekkość,
jakiej pragnę i którą celebruję,
o ile zdarzy się w jakimś momencie
niezwykłym.

Chyba brak mi odwagi?
A może mam dla kogo?
Mam dla kogo.

To normalne w tym wieku,
że odczuwa się bezsens wszystkiego
i pragnie uciec najdalej.

Na papierze już dorosła.
W głowie wciąż gra
melodyjka z Atomówek.



wtorek, 5 kwietnia 2016

Nienawiść to zbyt mocne słowo.
Lęk?
Zabijam go skrupulatnie.
Łudząc się wyobrażeniami.

Wszystko, byle tylko nie myśleć.

I kiedy wrzeszczysz we śnie na głupie litery.
Błagając, płacząc i wymuszając.
To jedno, jedyne spotkanie.

I kiedy już masz witać się.
Patrzeć i zasmakować.

Wszystko znika.
Pryska i ucieka.

Nie wszystkim było to dane.

Jak łatwo nienawiść przemienić w fascynację.
Nawet jeśli na fascynację nie zasługuje.
Bo wiesz dobrze, że tam w środku nie ma nic,
co mogłoby wymusić u Ciebie krzyki w
przestrzeń.

W takim razie co?
Białe włosy.

Leżałam na tarasie ciepłym, patrząc w niebo.
Zawsze gdy patrzę w nie,
To zaczynam się bać, że po uniesieniu,
dotknięciu granicy nieba,
spadnę znów tutaj.

A czasami mam wrażenie takie,
że to niebo spadnie na mnie
i wszystko się wreszcie zakończy.

Jest zdecydowanie za ciepło jak na dzień,
w którym odebrało sobie życie tak wiele
ważnych dla mnie osób.

Ptaki toczyły koła nad głowami,
a ja marzyłam o tym,
aby nastoletnio uciec się od świata,
w którym nawet we śnie nie jest
mi dane to, czego pragnę najbardziej.

Czekaj na znak.

Ptaki i ludzie.
Wszyscy
toczymy koła,
ale z tą różnicą,
że niebne stworzenia
przestać mogą.

czwartek, 31 marca 2016

Znowu mam te dziwne stany.
Boję się tej wiosny i lata.
O ile w zeszłym roku promieniowała jakaś nadzieja, że niby wszystko będzie dobrze.
Że niby coś się ma zmienić na lepsze.
To w tym roku nie czuję już żadnych emocji.
Jakby przed czarną ścianą, za którą nie ma nic.
Pozostaje więc tylko się odbić i wrócić do starych rozwiązań.
Ale czy warto?

Znowu to uczucie w klatce piersiowej, ta czerń wypełniająca.
Może nie jest to najczarniejsza odmiana.
Ale nadal ciemny obłok oblepia moje wnętrzności.

Chciałabym wreszcie poczuć radość i spokój.
Próbuję z całych sił cieszyć się tym, co mam.
Pomimo tego, że nie posiadam prawie nic.
Intelektualnie leżę i kwiczę, wiemy o tym doskonale.

Ten pokój zawsze kojarzył mi się z latem.
I chowaniem noży w spiżarni.

A jakby tak wszystko poszło zgodnie z planem?
Jakby zaczęło się spełniać?

Nie potrafię wypisać tego, co czuję, ponieważ czuję bardzo mało.
Jakiś nieuzasadniony lęk, pomieszany odrobinę ze zmęczeniem.

Chcę świeżości. Tej pozytywnej świeżości.

Dobrze?