środa, 31 grudnia 2014

fgekjsafdL

Chodzenie o trzeciej w nocy po zaśnieżonym cmentarzu.
W dodatku tylko w pidżamach i kurtce.
Do czego one mnie zmuszają.

Ten rok był jeszcze gorszy od poprzedniego.
Straciłam szpital. Jedyną opokę.
Straciłam kilka ważnych osób.
Boli bardzo.

Ale ci najwytrwalsi zostali.
I dzięki im za to.

Nowy rok już niedługo.
Będzie zły. Czuję to.
Oj, czuję to wszędzie.

Jednak jest iskra nadziei, że może będzie lepszy.
Może czarnooki wreszcie się pojawi.
Może coś poczuję w końcu innego.
Może wycie z bólu sobie pójdzie.

Zobaczymy.

Wszystkim tym, którzy czytają te wypociny życzę szczęścia.
I spełnienia marzeń. Sobie też życzę.
Mogę.

Wróżyłam sobie z ręki.
Będę miała trójkę dzieci.
Chyba ich pojebało.


^chyba tylko to było dobre w tym roku

poniedziałek, 29 grudnia 2014

myster sajkoł seksej


My mind is telling me
To leave this place
My self insanity has taken its toll
Frustration has taken its control

Nazywasz się rodzicem. To zabawne, wiesz?
Bo gdy Twoje dziecko zwija się na podłodze i krzyczy.
Z bólu, które mu zadajesz. 
Powinieneś coś zmienić. 
Opamiętać się.
Cokolwiek.

Ale nie. 
To ja jestem nieodpowiedzialna. 
Durna i zła. 
Próbuję to zmienić.
Ale nie mogę.
Bo jestem dzieckiem. 
A Ty rodzicem.

Próbuję się uwolnić. 
Matka z córką. 
Matka i matka matki.
Zabierzcie mnie stąd. 

Jedynie muzyka ratuje ostatnimi czasami. 
Tylko ona wybija ponad to.
Ale potem i tak spadam.
A upadek boli. 

Wciąż liczę na czarnookiego. 
Zatraciłam się we własnych wyobrażeniach.
Hadesa nie ma.
I nie będzie. 

Boję się, że kiedyś pęknę.
Pęknę i zrobię głupotę.
Bo to jest patologia. 
Najwyższych lotów bądź najniższych. 

Po co ja to piszę?
Nie mam nikogo.
Jestem sama. 

Wstawię Panterę. Bo mogę. I lubię. 
Dramatyczne. Kropki. Czujesz. Ten. Artyzm? 


sobota, 27 grudnia 2014

nananan

To miasto śmierdzi jeszcze bardziej, gdy się do niego ponownie wraca.
Królewskie miasto. Zwłoki królów i władców. One tak śmierdzą.
Nie. To ludzie.

A ja trzymam głowę opuszczoną.
Chodzą butami po moim łóżku.
Śmieć.

Wigilię spędziłam w obcym miasteczku, z obcymi ludźmi i obcym uśmiechem.
Niektórych widziałam pierwszy raz w życiu.
Nic nie poczułam. I piłam wino. Sporo wina.
Po winie również nic nie poczułam.
Nawet tego słynnego alkoholowego odrętwienia, które tak lubi ktoś mi bliski.
Powinien być bliski.

Najgorsze jest chyba to, że nie mam swojego miejsca na Ziemi.
Jestem przeganiania z jednego miejsca, aby w drugim zostać wykopana do trzeciego.
Rzucają mną jak śmieciem.
ALE TY JESTEŚ ŚMIECIEM.
DOTRZE TO DO CIEBIE?
Chyba nigdy już nie poznam, czym jest rodzinny dom i rodzinne ciepło.
Nie mam gruntu.

Jeden z piękniejszych snów w moim życiu.
Chociaż wywołał płacz.
Po przebudzeniu.

Blizny na twarzy są piękne. Dodają Ci charakteru.
Kocham Cię. Pomimo nich.
A w masce wyglądasz po prostu niebezpiecznie.

Na studiach będę musiała pracować. Nie wiem jak to połączę.
Coś runie. A ja razem z tym.
Przecież Ty nawet nie zdasz matury.

Spadł śnieg. W końcu. Lód pęka, gdy po nim skaczesz.
Jaka tania metafora.
A jakże trafna.

Mróz mi nie przeszkadza. Lubię to świeże powietrze.
Może kiedyś zamarznę.
Nadzieję miejmy, że szybko.

Śmieszne jest to, że moje życzenia zapisane niżej.
Te, które napisałam w liście do Mikołaja.
One się spełniły.
Cholera. Mogłam poprosić o PP.


niedziela, 14 grudnia 2014

Lithium

W dalszym ciągu tak okropnie piszę. Te same emocje i słowa.
Wypaliłam się.
A nikt mnie nawet nie zapalił.

Boję się, że znajdą tego bloga.
Niech znajdą. Proszę bardzo.
Oto prawdziwa ja.
Emo dziecko. Nie lubię siebie.

Zaczęłam notkę tylko po to, żeby wstawić Lithium.


sobota, 13 grudnia 2014

mikołaj

Drogi Mikołaju!
Dawno nie pisałam. Wiem o tym. I przepraszam Cię, bo jesteś tak pociesznym i miłym człowiekiem. Może dlatego, że już nie wierzę. Ale uwierzyłam ponownie. Zaczęłam lubić wierzyć w rzeczy nierealne, a potem rozczarowywać się ich nieistnieniem. Masochizm.
Pamiętam, jak babcia przebrała się za Ciebie. Pamiętam tę magię i flanelową sukienkę. Pamiętam też, kiedy przyjechała karetka. I zabrała pewną osobę gdzieś.
Było chyba lepiej. Sama nie wiem, Mikołaju. Pomożesz mi trochę? Potrzebuję Twojej pomocy w kilku sprawach. Ja nic nie mogę zrobić, z racji mojego wieku.
Odpowiedzialność za mnie przejęta przez nieodpowiedzialną. Bezsilność. Sporo bezsilności. 
Jeszcze trochę, Persefono. Wytrzymasz.
Mikołaju! Gdzie jest Hades?
Czy poszło mi to dobrze? Te śmieszne teściki, które decydują o mojej przyszłości? Czy wpasowałam się w klucz? Czy to wszystko będzie dobrze? Z lekcji wiem, że nie myślę prawidłowo. Że moja interpretacja była okropna i spaczona. Że jestem tępym, małym i niewłaściwym gównem, które ktoś musi utrzymywać.
Ale ja to wiem.
Pachnę lawendą. Lubię lawendę. Lawenda daje miłość, szczęście i prorocze sny.
Wiesz, Mikołaju, że zdiagnozowano u mnie nerwicę natręctw? Podobno spowodowana długotrwałym stresem. Większej głupoty nigdy nie słyszałam.
Ja nie jestem chora. Nie róbcie ze mnie chorej osoby! Jestem po prostu chronicznie niewyspana.
Zmiana tapety w telefonie naprawdę przyniesie mi pecha. Tak samo jak i przesunięcie figurki na tej pieprzonej szafce, nad którą śpię. I muszę przesunąć ten dywan, bo coś mi się stanie.
Boję się nawet to napisać.
Nie wiem, co zrobię w ostatni dzień tego przeklętego roku. Nienawidzę go. Chcę, aby już odszedł w zapomnienie. Uduszę butem jego zgliszcza, po czym wejdę w nowy.
Pewnie gorszy.
Wiesz, że wezwałam policję na własną matkę? Doza anonimowości w internecie sprawia, że mogę sobie pozwolić na opisywanie najgorszych spraw z mojego życia prywatnego.
Syk piwa. Znienawidziłam alkohol.
Ale nie narkotyki. 
Wyrzucą mnie ze szkoły. Czuję to. Pójdę do zawodówki.
Boję się. 
Nienawidzę ich. Mikołaju, jak ja bardzo ich nienawidzę! Brzydzą mnie tak okropnie. Nie robią nic. A ja pławię się w ich lenistwie.
Cyferką mniejsza. Jestem odpowiedzialna. Nie dajecie mi być odpowiedzialną, bo mam tyle lat.
Chcę uciec.
Mikołaju, pożyczysz mi swoje sanie? Fajnie byłoby, gdybyś mnie gdzieś podrzucił. Do kogoś.
Czuję się źle, ale to już normalne. Zły humor.
Dzisiaj rocznica śmierci Chucka. Trzynasta rocznica.
Trzynaście. Nie lubię tej liczby.
A czterdzieści i cztery mnie prześladuje. Dwadzieścia i siedem również.
Mikołaju. Przynieś mi paczkę fajek. Tyle proszę. Spełnisz chociaż to?
Albo dwie paczki. Zaszalejmy.
Palić mi się chce, cholera. Chciałabym poczuć dym w płucach, paląc na mrozie.
Albo na balkonie. Tym balkonie. Czując jesienne bądź wiosenne powietrze, patrząc w dół i widząc wschodzące słońce. Paląc te pieprzone miętowe fajki, które zawsze miałam. Tęsknie za nimi. 
Czy to okropne, że tęskniłam za fajkami bardziej, jak za własną matką? 
Nie potrafi zapewnić mi nawet pokoju, higieny i spokoju. Pogryzła mi ręce.
I uderzyła w brzuch.
To chore, że o tym piszę. Dlaczego ja o tym piszę.
Anonimowość, Persefono. Maska.
To niedługo się stanie. Przebudzę się. I zacznę tworzyć.
Ale jeszcze nie dzisiaj, Mikołaju. Jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj zbieram doświadczenia.
                                                    Persephone
P(P)S Zjadłabym sushi. Dorzuć jeszcze sushi do tych papierosów. 


wtorek, 4 listopada 2014

bullets

Zawinęłam się w kołdrę. Osobistą tarczę. 
Włożyłam do uszu słuchawki. Osobisty respirator.
Kołdra jest na podłodze, bo nigdzie indziej nie ma dla mnie miejsca.
Słuchawki są od żony. Jedynej prawdziwej. 

Chciałabym, żeby mnie pokochał. Naprawdę tego chcę.
I leżenia w cichym mieszkaniu. Po ciemku. Tylko się przytulając. 
Patrząc na ruchome miasto.

Chciałabym, żeby to minęło. Chciałabym w końcu mieć jakiś własny kawałek podłogi.
Oddzielony ścianą i drzwiami. 

Położę się na leżance. Poleżę chwilę, zagłuszając wszystko muzyką. Do bólu uszu.
Potem przywrócę się do rzeczywistości.

Zaczynam tracić z nią kontakt. Często mówię sama do siebie. 
Ostatnio nawet w autobusie się przyłapałam.
A pomimo tego, kastet i pięść nadal wymierzona w szczękę i brzuch. 
Kastet losu, pięść życia. 
Pięść oddychania. 

Dzisiaj leżałam na gołej podłodze, nie zważając na słowa tej kobiety.
Wyobrażałam sobie, że umieram.
Że to wszystko już mnie nie dotyczy.
Widziałam swoje zgniłe ciało.
To było ciekawe doświadczenie.

Jak każde - w mojej głowie.


Naboje przeszywające mą ciemnowłosą głowę.
Ciemność.
Ciemność na wieki. 

nie wiem

Miałabym taką śliczną kuchnię z czarnymi zasłonami. Kir się to nazywa, tak słyszałam przynajmniej.
Miałabym czarny fartuszek i czarną sukienkę. Chodziłabym w creepersach z uroczymi skarpetkami. I pończochy.
I robiłabym mu ciasteczka, a on by mówił, że to bardzo dobre ciasteczka. A ja bym się rumieniła, majtała uroczo fartuszkiem i mu mówiła, że na zdrowie i go kocham.
A on też by mówił, że mnie kocha. A potem długo tulił, przeżuwając ciasteczko.
Bezgłośnie.
W tym fartuszku chodzilibyśmy po dużym domu, zaćpanym umysłem dopatrując się szczegółów w poszczególnych rzeźbach, ścianach i roślinkach.
Tam byłoby dużo roślinek, które regularnie bym podlewała.
I kotów by było dużo. Czarnych. Na szczęście.
I chodziłabym w tym fartuszku po dużym domu, dbając o niego, bo zarobiłam na to ciężką pracą.
Która jest pracą wymarzoną.
Czasami odwiedzałabym garderobę pełną czarnych ubrań. Płaszczy, peleryn, masek i rękawiczek.
Ubierałabym je i jeździła karawaną na różne filmowe rzeczy.
Ale ostatecznie to nie jest fartuszek i On.

W owym domu byłby kominek, w który patrzylibyśmy się wsłuchani w The Velvet Underground.
W tym kominku paliłyby się gazety. I plastik by się palił, bo nam nie zależy.
Śmierdziałoby. Chodzilibyśmy w maskach gazowych.
I bawili się w Stalkera.

Potem byłby moment na blacie pełnym mąki. I fartuszek byłby w mące.
Na szczęście, miałabym drugi.

Potem byłyby podróże, a ktoś opiekowałby się kotami. Dużo podróży i dużo bycia szczęśliwym.

Proszę.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Ja

Zostałam uwięziona w jednym pokoju z nimi,
Zmuszona,
Za jedyne towarzystwo mając te dwie osoby,
Nic z przyjaciół,
Nic z miłości,

Nic z prywatności, nic ze szczęścia,
Wycie z bólu,
Już nie bezgłośne,
Patrzenie się zapłakanymi oczami w sufit,
Wysłuchując ich tyrad na wszystkich,
Wszyscy są źli, tylko nie one same.

Ale to wszystko moja wina.
Zawsze moja wina.

piątek, 31 października 2014

pod mostem nie ma prądu


Leżę pod wodą, patrząc w górę i tracąc cenny oddech. 
Łodzie płyną. Podpalone. Trzeba palić czarownice. 

Leżę na puszystym dywanie, w ciemnym pokoju. W oddali gra muzyka.
Wpatruję się w sufit. Sufit pomalowany w gwiazdy. 
Ludzie za oknem płyną. Zapalenie w środku. Trzeba palić złe emocje.

Trzeba palić wszystkie dzienniki.
Ale i tak nic nowego nie rozpoczynasz. Wciąż ten sam koncert dni.
Nie nudnych. Bolesnych.
O ile w pomarańczowej celi mogłam rozpaczać na nudę i Demeter,
To tutaj rozpaczam na wszystko.
To nie jest mój dom. To nie jest to miejsce.
Nie proszę Cię o nic. I tak tego nie spełnisz.
Przestałam wierzyć w magię i przeznaczenie. Przestałam wierzyć w życie po śmierci.
Nicość. Nieprzenikniona nicość, której dotkniesz ostatnim oddechem.
Jak przejście przez dno morza, gdzie choć u góry widać światło przebijające taflę wody.
W stronę całkowitej czerni. W której jesteś.
Chociaż nie do końca. 

Jestem ostatnimi czasy zgorzkniała. 
Już nie czuję empatii ani wrażliwości. 
Chciałeś tego? Chciałeś, prawda?
Zabijesz we mnie wszystkie uczucia. 

Postanowiłam stworzyć nowy świat, ale nawet on już mnie nie zadowala.
Wyobraźnia była ucieczką.
Teraz nawet ona mi nie wystarcza. Naprawdę nie starczy. 

Pozytywne myślenie nie działa. Nie wiem, może to nie na mój charakter. Może ja lubię. 
Grumpy Cat w wersji ludzkiej. Nikogo to nie obchodzi. 

NIKOGO
NIE OBCHODZISZ
PRZESTAŃ SIĘ ŻALIĆ
IDIOTKO

I ten budynek, do którego chodzę. Budynek, który świadczy o mojej przyszłości.
Okropnie mi. 
Głowa mnie boli. Idę na cmentarz.
Posłuchać szeptu martwych ludzi.
W końcu dzisiaj ich święto. 





and if u save yourself

Halloween czy Dziady? Dziady są ładne. Mają tę magię.
Halloween również.
Chciałabym wycinać dynie i przebrać się za czarownicę. Za cokolwiek.
I rozdawać dzieciom cukierki. Z cyjankiem.
I oglądać durne horrory, śmiejąc się z rozbebeszanych ciał i gry aktorskiej.
Miast słuchać lamentu babci na Januszy.
Jej krzyku na mnie.
Braku możliwości odizolowania się od niej.

Czuję się taka tępa i bezwartościowa. Jak chyba zawsze.
Nikogo nie obchodzę. Naprawdę nie obchodzę. Dawne "przyjaciółki" zupełnie straciły dla mnie na znaczeniu. Ja dla nich też. Ale już to dawno się stało.
Ci wszyscy moi przyjaciele.
Zabrakło ich.
Choć zawsze było ich niewielu.

 No, prócz jednej. Tej najlepszej.
Siedzę pośród nich i słucham lamentu o złych ocenach i chłopakach. Oraz o traceniu dziewictwa.
Nie to, że mam jakieś szczególne parcie na tego typu sprawy. Broń Hadesie.
Przeszło mi zupełnie, aż sama jestem zaskoczona.

O rodzinie nie wspomnę. Wyrzucona z jednego mieszkania. Zostałam siłą przydzielona do kogoś, dla którego jestem niczym i nikim. Głupią gówniarą, którą trzeba nakarmić i tylko kłopoty sobie robić.
Nie mam dokąd uciec, to boli najbardziej. Brzytwy wbijają mi w ciało. Oni. Nie ja. Dla odmiany.

Moja babcia ma większe branie ode mnie.

Wiem, że zabrzmi to dla Ciebie, zbłąkany czytelniku, jak lament smutnej nastolatki bez Air Maxów.
Masz rację.
Jest to lament smutnej nastolatki bez mieszkania i prysznica. I sensu.

Nigdy nie było TAK źle.
Gdyby kogoś obchodziło to moje (znowu lament) "życie", zapewne zaczęłyby się lamenty typu:
"PRZECIEŻ MOGŁAŚ SKOŃCZYĆ NA DWORCU".
Zaraz skończę. Babcia, Demeter i jeden pokój ostatnią brzytwą, której się chwyciłam.
Boli.

Większość osób, na której mi zależało, pewnie teraz się świetnie bawią.
Boli mnie głowa. Rozsadza od środka. Potrzebuję ciszy.
Nie dostaniesz jej, bo nie zasługujesz.
Nie zasługuję nawet na śmierć.

Pieprzone emo. Dobrze, że nikt się mną nie przejmuje.
Współczuję takim, którzy by spróbowali.
Widzisz! Odnalazłaś plus, tępa idiotko.
Plus w całej stercie minusów.




Ech, Cobain.
Nawet nasze sytuacje były podobne.

niedziela, 12 października 2014

 Zadziwił mnie fakt, że ktoś to czyta, chociaż prawdopodobnie nie wie, o co w tym żałosnym koncercie słów chodzi. 
Ale dziękuję, że chociaż ktoś.


Nirvana. Kurt. 
Tak. Kurt.
Grunge. 
Moje czasy. Urodziłam się w Seattle.
Wiem o tym od kilku lat.

Nie mam domu. 
Miotam się od jednego mieszkania, do drugiego.
Tutaj jedzą śniadania. Idealnie.
Tutaj piją alkohole. 
Źle.
A w żadnym nie ma dla mnie miejsca.
Albo śpię na podłodze w pokoju, w którym wszyscy egzystują.
Albo patrzę na nich. I słyszę, jak jedzą. 
Żadnego miejsca na ziemi.

Przeszłam samą siebie i popłakałam się w autobusie. 
Jak idiotka. 
Jest źle.

Nirvana.
Nirvana. 
Mam ciarki podczas ich oglądania.
Pasuję tam. Śmiecie. Śmiecie i bunt.
Zbuntowany śmieć bez miejsca na ziemi. 
Cała ja. 


piątek, 10 października 2014

.

I miss the comfort in being sad

Chyba straciłam osobowość. Boję się tego.
Nie chcę tutaj dłużej być. To miejsce źle na mnie działa.
Chyba nawet gorzej, jak pomarańczowa cela.
Tam przynajmniej istniało coś takiego, jak prywatność.
Nikt nie wchodził Ci rano do pokoju jeść śniadanie.
I nikogo nie obchodziło, czy jesteś czysta, brudna, wkurwiona, smutna.
Smutna.
Mogłam się otworzyć.
Mogłam wypłakać złe emocje i zrobić miejsce na nowe.
Mogłam zniszczyć zło.
Chociaż na chwilę.
Mogłam przeżywać stany lękowe w spokoju.
Bez dodatkowego opieprzu. 
Nic ich nie obchodzi, że mam na to papiery.
I robi się to samoistnie.
I bardzo chcę przerwać.
Ale nie mogę.
Otoczona ludźmi, którzy nie rozumieją bardziej.
Mocniej.

Czekam na Ciebie. Czekam, aż uwolnisz mnie z dna morza.
Próbuję sama, ale jest ciężko.

Naradzam się na nowo.
Narodzę się.

Get Born Again
Alice in Chains

 

czwartek, 2 października 2014

xyz

Teoretycznie powinno być lepiej.
Szczerze mówiąc, nawet nie mam gdzie mieszkać.
Znaczy - mam.
Pokój przechodni.
Osoby, które powinny być mi bliskie, stają mi się obce.
Odległe. Z innego świata.
Potrzebuję kogoś z dna morza.

Boję się, że pójdę na ten dach i to zrobię.
Krew.
Ulica Samotna.
Ból w przedramionach.
Zwłoki nieprędko by odkryli.
Nie zrobię tego tylko dla dwu osób.
To dobrze, że mam dla kogo tego nie zrobić.
Nawet jeśli te osoby i tak by się pozbierały.

 Może wpędzę się w narkotyki kiedyś. Boję się tego.
Będę wtedy jeszcze większym ciężarem, jak jestem.

Słońce. Pole. On. Ja.
Szkoda, że nie istniejesz.

Podetnij mi żyłę.
Dwie.
Tętnice.
Ale przedtem kochaj.


piątek, 12 września 2014

m

Jestem samotnym pyłem, dryfującym w szarym kosmosie prozy codzienności.
Drepczę od punktu A, do punktu B.
Nie mogąc nawet zmienić kierunku.
Jestem samotnym jeźdźcem własnej Apokalipsy.
Dymna poświata mej duszy.
Nawet jej tutaj nie ma.
Mówicie do ciała.


Jestem pijana.
I bardzo, bardzo nieszczęśliwa. 

Boję się rzeczy, które nie mają prawa bytu.
Zginę.

poniedziałek, 17 marca 2014

hula

Muzyka jest jakaś magiczniejsza, gdy słuchasz jej w całkowitym skupieniu.
Gdy każdy dźwięk przenika każdą komórkę w Twoim ciele.
A tekst i linia melodyczna doprowadzają do morza ciarek przepływającego na skórze falami wzburzonymi.
Jakby toczyła się bitwa pomiędzy pięknem a przeszłością.
Tak wiele cierpienia i emocji ukryte w kilkuminutowym zlepku dźwięków i krzyków.
W oczach stają łzy, organizm i psychika, wątła i słaba niczym porcelanowa lalka nie dają rady udźwignąć urody owego utworu.

Deszcz tłucze w szyby grubymi kroplami, opatulasz się kołdrą myśląc, że to towarzysz życia.
Masz dość wyobraźni i wiecznego życia w świecie bez fizyczności.
Pomimo ratowania przez wiele lat, godzin, dni, sekund czy tysiącleci.
Zaczyna Ci brakować zwykłego pogłaskania po policzku czy najnormalniejszego na świecie uśmiechu.
Żałujesz, że nie możesz nawet powiedzieć "On ma taki uśmiech".
On nie istnieje. Nigdy nie istniał. Nie zaistnieje.
Podobno wiara rozbudza pradawne prawa, które stworzyły politeistyczne bóstwa.
W czarnej toni i odmętach zapomnianych szlaków może utworzyć się materialny byt, którego nazwiesz drugą połową.
O ile nie tuła się po świecie jako zagubiony artysta.
Albo nie połyka właśnie trzeciej garści tabletek, ręką naciętą i spuchniętą od gryzienia.

Natura jest pięknem samym w sobie.
Dookoła tyle dobrych duchów, które tylko czekają aby nam pomóc.
Ludzie ją niszczą. Zalewają betonem niczym świeżo poćwiartowane zwłoki.
Duchy uciekają. Nie widzą sensu pomagać ludziom, którzy wciąż je odrzucają.
Cierpliwość zawsze się kończy.
Zazdroszczę ludom północnoamerykańskim. Przedkolumbijskim.
Byli z nią zżyci jak z rodziną.
Europa to przekleństwo i dar.

Wczesne chrześcijaństwo to piękna religia.
Jezus był dobrym człowiekiem.

Nie wiem, co właśnie napisałam.
Próbuję być artystyczna na siłę, czy coś.

Każda sekunda tego utworu to piękno samo w sobie.
Nie obchodzi mnie nazwa.
Nie obchodzi mnie znaczek.
Chodzi o dźwięki.
A dźwięki jakich słuchasz nie powinny być wyznacznikiem tego, kim jesteś i jak postrzegają Cię inni ludzie.
Ludzie są zbyt tępi.
Nie potrafią ujrzeć cierpienia jakie zadają innym.
Zatraceni w własnej rozpuście i pogoni za pieniądzem.





poniedziałek, 3 marca 2014

hdisaoglv;axz

Głowa mnie boli.
A imię jego czterdzieści i cztery.
Czy jakoś tak.
Całkiem smaczny był ten soczek. Pomijając, że musiałam pić go szybko.
Wyglądałam jak idiotka.

Piszę na starym laptopie mamy. Ciekawe, po co.
Aby sobie udowodnić i przejrzeć to za kilka lat,
po czym z facepalmem oznajmić, że byłam głupia.
Teraz jestem genialna, i nigdy nie będę nikomu pisać o moich myślach.
Pamiętniki są po to, aby coś upamiętnić.
W moim przypadku można zastukać w klawiaturę jedynie niekończące się leżenie w łóżku.
Chodzenie do gimbazy, śmianie się z idiotycznych rzeczy.
Pokazywanie swojego "hahahihihahha" ja.

Trochę boli. Usmażę więcej jajek.
Nie usmażysz.
Nie mam czego jeść.
Jest jakieś rozmrożone mięso.
Zrobię niejadalne coś. Jak zwykle.

Może zrobię gulasz?
KURWA MAĆ.
INNI PISZĄ FILOZOFICZNE, GŁĘBOKIE I MĄDRE TEKSTY.
A JA PISZĘ O GULASZU.