czwartek, 22 stycznia 2015

Niemalże czarne oczy.
Tak brązowe.
Zapłakane.
Cyniczne.
Aroganckie. 

Masz cudowne wnętrze. 
Cudownie smakuje.

Smakują mi Twoje pocałunki.
Jeszcze tego nie robiłam.

Kończę kolejną zimę niedługo.
Może będę z Nią.
Nim.
Nimi.

PRZESTAŃ CHODZIĆ PO MOIM MATERACU. 
PRZESTAŃ.

Niedługo i stąd nas wyrzucą.
I pójdę do Zeusa.

Wyglądasz jak Zeus.
Coś z niego mam.
Masz. A ja jestem Persefoną.
A przestań, dziecko. 
Naprawdę. 

To takie smutne. 

Nie umiem tutaj nic napisać.

Ta kobieta wprowadza chaos. 
Krzyk.
Jestem cały czas aktywna. 

Cały czas spięta.
Rozluźnij mnie. 

Swoimi oczami.
Czarnymi. 

coś

Zbiór bezsensownych słów.
Nie mam siły.
Gaja się wypina.

Dajcie mi zdechnąć.
Albo żyć.

ŻYĆ.

Kazali.
Musisz.
Trzeba.
Nie.

Wyłam z bólu w lesie.
Wyłam z bólu pośród rozbitego szkła.
Oblana wodą. Ciepłą.
Nie gorącą.
Wyłam, szarpiąc Demeter.

I wyłam tak nieludzko.
Nie poznałam siebie.
Wyłam.
Nie krzyczałam.

Wyłam.

Nie mam nawet siły tego napisać.
Spałam piętnaście godzin.
Poprzedniej nocy nie śpiąc nic.

I panowie w mundurach znowu byli.
Niefajnie było.
Ale co zrobić.

Takie życie, nie?
NIE?

On mnie olewa.
Nie olewaj mnie.
Porozmawiaj.

Jadę do niej.
Muszę do niej pojechać.
Niech tym razem się uda.

Jutro znów idę po kredę.
Bo mogę.

Mogę?
Tak.
To akurat mogę.

Coś mogę.
Jednak.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

I ja już nie chcę tym wzrokiem szarym patrzeć.
Na ten pokój.
I z taką miną tego wszystkiego okiełznać.
Nie chcę już dłużej.

Zobaczyć dźwięki.
Widzę je.
Bez wspomagaczy.

A ze wspomagaczami?

I wiem.
Ja wiem, że to złe.
Ale chcę rozszerzyć sobie percepcję.
I przeżyć coś.
To.

Słyszysz to?
To dźwięki naszego dziedzictwa.
Młodości naszej.
Która już się kończy.
A dopiero się zaczęła.

I szarość wypełnią kolorowe kwiaty dźwięku.
Rozbłysną.
Zgasną.

Ale nie będę już tym samym człowiekiem.

Pozwól mi się zmienić.
Z Tobą.

niedziela, 18 stycznia 2015

tanie i głupie i w ogóle

Może kiedyś się spotkamy.
Może jest nam przeznaczone.
Że się nie spotkamy może.

Energię mi odbiera dalekie Twe położenie.
Gdziekolwiek jesteś.

Miłość jest pierwszą rzeczą, która jest nieśmiertelna.

Jakie tanie. Głupie.
Matko.

I chodziłam po tym mieście.
Chłodno było.

Wojaczek mi się spodobał.
I Świetlicki też.
Fajni panowie.

I proszę Cię o jedno.
Dotknij mnie.
Chcę znowu poczuć elektryczność.
Unosić się.
Tym razem nie we śnie.

Ale dotknij mnie naprawdę.
Dotknij tej skóry.
Tych krzywych kości.
Nieatrakcyjnego ciała.
I dotknij mojego garba.

Jutro znowu tam idę.
Znowu wrócę, przedzierając się w szarości.
I znowu padnę bezwładna na materac.
Myśląc o tym jednym.
Czego nie będę mieć.

I ja Cię proszę.
Najmocniej Cię proszę.
Daj mi tego, do którego należę.

Mroczny pan.
Pan ze złym wzrokiem.
Uśmiechem.
W środku zraniony.
I kochający.
Ponad ramy śmierci.
Tak pospolitego zjawiska.

I zraniona pani.
Uśmiechem zwyczajna.
Pojemnikiem marnym.
Oddychająca.
Ale kochająca.
Dbająca.

I ja Cię proszę.
Przybądź.
I weź mnie taką, jaką jestem.
Ukryj gdzieś.

To jest bardzo egoistyczna prośba.
Nie zasługuję. Wiem.
Ale pomimo wszystko proszę.

Bo nadzieja umiera ostatnia.

piątek, 16 stycznia 2015

ech

Ciekawe, czy za kilka lat też będę rozumieć Nirvanę.
Podobno to przechodzi z wiekiem.
Ten cały smutek.

Nienawidzę siebie z przyszłości.
Czuję, że zrobi mnóstwo głupstw.
Wykorzysta macicę do czegoś innego.
Fuj.

Nie wiem.
Boże.

Umrę w wannie.
Moje zwłoki będą się rozkładać.
Powstanie zupa.
Taka piękna i urocza.

Właściciel mieszkania ją zobaczy.
Ktoś musi.

Wszystko lepsze, jak macica.
Ból.
I ten cały schemat.
Fuj.

TO NIE JEST FAJNE.

I umrę sama.
Jak całe życie.

Z własnej winy?
Ale naprawdę.
Powiedz.

Czy ja skończę tak, jak nie chcę?
Tak.
Mogę to zakończyć teraz?
Nie.

Aha.
Mhm.

Ej. Ale teraz naprawdę.
Boję się przyszłości.

I nie chcę być w tej prostej zbieraninie ludzi.
Tej.

Nie patrz mi w monitor, Demeter.
Lepiej zajmij się szklaneczką.
Wódeczką.

Nie pisz tego tutaj.
Tak nie wypada.
Pewnych rzeczy się nie mówi.

I proszę. Oto moja głowa.
Głupoty. Mnóstwo.
Tak. Widzisz?

Bądź tu. No.
No dalej. Chodź.
Chodź do garbatego dzieciątka.

Hoduję sobie skoliozę.
I znowu Cobain.
Co Ty ze mną robisz.

Dlaczego to tak doskonale ukazuje moje rozhisteryzowane, nastoletnie hormony?
Mają wpływ na mózg mój.
I to wszystko.



.

I naprawdę nadal chcę nazywać Cię przyjacielem.
Spędziłam mnóstwo czasu.
Mnóstwo siwych włosów też.
Wszystkiego..
Bo wiesz, ja chciałam to ratować.

Nadal chcę.

Ale no tak.
Po co?
Po co ja?
Nie wiesz.

I ja nie wiem również.
Czemu nadal chcę z Tobą zwyczajnie wyjść.
Porozmawiać.
Pośmiać się.
Chociaż traktowałaś mnie źle.
Wielokrotnie.
Nieświadomie podobno.

Ale no tak.
Zawsze byłam tą drugą.
O ile kiedykolwiek dla Ciebie byłam.

Nie jestem atrakcyjna.
Jestem garbata.
Krzywa.
Naprawdę.
Mam na to papiery.

Nikt nie mówi, że jesteś atrakcyjna.

Wiem.
Chyba najlepiej.

Zatańczmy ze śmiercią.
Za sprawą tych substancji.
Proszę.

Jest mi smutno.
Źle.
Nie byłam w szkole.
Znowu.

I Cobain znowu.
I Staley.
I Curtis.
Znowu ta trójka.
I znowu ratują.

Czarne anioły pospadały z nieba.
Na grunt ubity.

Słucham Wybielacza.
Negatywny dziwak.

Nie mam nikogo.
A kiedykolwiek miałam?

czwartek, 15 stycznia 2015

Poczuć ten pocałunek.
I to wszystko.

Żyć.
Jak to pięknie brzmi.

I on do mnie mówi, że ci to usprawiedliwi, bo taka sytuacja rodzinna. Poczułam się, jakbyśmy byli... jakąś patologią.
Demeter. My jesteśmy.
Zamknij się. Znowu się podrapałaś, idiotko?
Tak.
Aha.

Nie.
Czy coś.

Wpadłam w jakiś szał tworzenia.
Piszę niezrozumiałe słowa.

I ja chcę to morze ujrzeć.
I Tokio. I wszystko.
Tokio. To brzmi tak zupełnie nierealistycznie.
I Grimes. I ogólnie.
I już nie chcę tego.

Słucham pięknych dźwięków.
Unoszę się nad ciałem.
Na chwilę.
Bo budzą mnie wyzwiska.
W moją stronę.

Im bardziej próbuję nie odzywać się.
Tym więcej one mówią do mnie.
Niefajne rzeczy.

Potem moglibyśmy pójść się naćpać.
Gdzieś nad morzem.
Na piasku.
I obserwować gwiazdy.

Patrz. To Orion.
Andromeda.
Niedługo się z nami zderzy.
Poczekajmy.

Chyba. Może.
Jestem zbyt romantyczna.
Ale inaczej nie potrafię.

I w ogóle. Chyba byłoby fajnie.
Tak mi się wydaje przynajmniej.
Byłbyś zadowolony?

Siedzielibyśmy w jakiejś spelunie w Seattle.
I śmiali się.
Gadali głupoty i tak dalej.

I przecznicę dalej jakieś mieszkanie.
Ładne takie. W miarę ładne.

I ja chcę. I. I.
Ale nie.
Dlaczego?
Bo tak.

Okej.

Więc co? Werter czy Cobain?
A którego wolisz?
Werter to rozpieszczona pizda.
W sumie racja.

asdghjkl;jh

I te czarne oczy tak wpatrzone gdzieś.
Takie smutne i nieobecne.
Takie proszące o coś.
Takie proszące.

Krew.

Wstawię pojedyncze słowo pomiędzy zbitkami zdań.
Będzie tak artystycznie.

Żelazko.

O Boże.
Śmiesznie. Haha. Haha.
Kurwa mać.

Pomyśl sobie.
Nie. Mam słowo.
Nie mam myśli.

To okropne.

I on biegnie poprzez te korytarze.
Walcząc z nimi.
I mając minę szczeniaczka.
Pomimo łatki potwora, którą mu przypisali.
A on nie rozumie.
Bo przecież chciał tylko dobrze.

Jestem tylko jakimś dzieckiem z bujną wyobraźnią.
Brakiem talentu. Czy coś. Nie wiem.
Ale noszę za duże swetry.
I słucham Joy Division.
Okres dojrzewania.

Oceniasz moje zdolności interpretacyjne na podstawie tego, co mówię w klasie.
Ja chcę po prostu przejść ten poligon.
Ciekawe, co byś zrobiła.
Gdybym powiedziała, że zazdroszczę Werterowi.
Że zazdroszczę mu śmierci. Zazdroszczę mu możliwości śmierci.
Nawet tak długiej.
Że też chciałabym umierać z miłości.
Że chciałabym i go rozumiem.

I powiedziałabym Ci, że nie wiesz o mnie nic.
A oceniasz.
To zabawne, bo uczycie nas, żeby nie oceniać po pozorach.
I nie chodzi tu o te śmieszne cyferki, które wpisujecie na jakieś kartki.
Nienie.
Twój stosunek do mnie. Och.
No proszę pani.

Ale no co. Przecież jestem tylko dzieckiem.
Prawda?

Widzisz. Możesz mieć wszystko. Pieniądze. Sławę. I tak dalej.
Nie. To brzmi zbyt tanio, nawet na ten zjebany blog.
Najstarsza prawda świata. Gówniana.
BO JA CHCĘ PO PROSTU JEGO.
I wanny. O. I ciemności. Tej kojącej.
I w sumie za paczkę Marlboro też się nie obrażę.

MARLBORO. WHISKEY. HOHO.
IDZIEMY ZAMORDOWAĆ RODZICÓW, CHODŹ.
OCH. ROMANTYZM. ARTYZM.

Zjadłabym czekoladę.
Mam braki witamin i minerałów.

To takie zabawne, że udaję bez większego wysiłku.
Przylepiam sobie maskę.
TE PIEPRZONE MASKI.

Błagam. Boże.
Daj mi maskę. I możliwość.
Proszę.

I ja bym szła przez korytarz.
Słysząc dźwięki gitary.
I łzy. Radosne.
Proszę.

Ja Ciebie proszę. Bo sama nic nie mogę zrobić.
Jestem dzieckiem, które pragnie tylko takiej prostej rzeczy.
Takiej potrzeby bycia potrzebnym.
I własnego domu.
I jeszcze palić mi się chce. Trzy tygodnie bez.

Moje procesy fizjologiczne są okropne, zwierzęce i ich nie lubię.

Czasami zastanawiam się, czy lepiej byłoby być po prostu zwykłym dzieckiem.
Takim bez tych wszystkich durnych myśli.
I wmówionych mi przez kogoś schorzeń.

Właśnie powiedziałaś, że jesteś niezwykła.
Zaprzeczasz sama sobie.

I wish I could eat your cancer when,
You turn black

Panie Cobain. Znowu się spotykamy.
Znowu Pańska twórczość zdobi ten potok słów.
Potok słów głupiutkiej nastolatki.


Kiedyś to zrobię.
Jeszcze nie teraz. Chcę się przekonać.
Przekonać, czy było warto.

Kusi.
Kusisz, wężu.
Ale kruk nie da się złapać.
Jeszcze nie.

everyone is gay

Zaczekaj. Zatrzymaj się na chwilę.
Poczekaj. Nie pędź tak.

Co się stało?

Obchodzi Cię to?

Nie bardzo.

To się dzieje w mojej głowie, czy naprawdę?
To wszystko? To dotykanie swojej twarzy?
Te głupie myśli, o których myślę, że są prawdziwe?
To nerwowe ustawianie wszystkiego tak, jak stało przedtem.
Żeby nie przynieść pecha?
Te wyprawy po coś do metalowego pudła.
Żeby potem wrzucić to do rzeki?
I płakać do Szpitala?
I ogólnie być zjebaną?
I w ogóle, niby siebie obwiniam, a marudzę.
Że taki los mam.
Czemu jestem taka głupia?
MÓW!

Wszyscy sobie jakoś bez Ciebie radzą.
Nie obchodzisz ich, Ty tępa pizdo.
Skocz z tego mostu kiedyś, dobrze?

Dobrze.

Ale szybko i od razu.

Dobrze.

Grzeczna.

Wrzuciłam coś do Wisły.
Nie swoje ciało.
Ta rzeka śmierdzi.
Piwo śmierdzi.
Jestem głupia.

Kiedyś pierdolnie meteoryt. Tyle się wielka Ziemia.
Tyle się Ziemia będzie broniła.
Osypie w pył i kosmiczne grudy.
Będą sobie pływać. Nasze dziedzictwo.

Co.

Piwo śmierdzi, zaraz ją uduszę.
Uduszę. Siebie.
KURWA MAĆ.

To wszystko sprawia, że tak chce mi się rzygać.
Na ich mordy.
Na swoją najbardziej.

Jednocześnie siebie nienawidzę, uważam za bezwartościową jednostkę.
A z drugiej bronię swojego zdania, jakby ono coś znaczyło.
W głębi duszy każdy z nas zawsze będzie egoistą.

DO ROBOTY O PIĄTEJ RANO.
NORMALNIE.
JO. KURWO.
POROBIĆ. WIEŚ.
vfgyeahusiokflcmfshvdgfiuodxz

Boję się, że zabiorą mnie do tego pierdolonego psychiatryka.
Brzmię jak każda nastolatka.
Ale ja nie chcę tam. Tam jest brzydko.
Poza tym
NIE JESTEM CHORA.
TO WY SPRAWIACIE, ŻE TAK SIĘ ZACHOWUJĘ.
"Tak się zachowuję"
Bo mi smutno.
A tak naprawdę.
Ja milczę.
Zresztą.
Raz nie okazujecie mi tego, że wam na mnie zależy.
A raz wyrzucacie, że z wami nie rozmawiam tak, jakbyście chcieli.
I pani psychiatra wypisuje papier.
A Ty mówisz, że wszystko jest spoko.
Bo nie chcesz znowu słuchać czegoś, o czym doskonale wiesz.
I w ogóle proszę pani, to ja odnajduję wszędzie pozytywne strony.
No pewnie.

Chcę poczuć w końcu coś dobrego.

Zimno. Zimno. Pada. Śnieg też. Biało.
A nie. Już deszcz.
Buty w błocie.
I krzyczę. Zakładam maskę.
I idę tam. Udawać idę.
Dzieciaczki. Proszę, otwórzcie to.
MUSISZ.
Tak. Tak Persefono.
TAK. NO PEWNIE.
Ale zamknij się.

Kiedyś spalę tę budę.
Kiedyś popełnię samobójstwo.
Nie dlatego, że tak mi źle.
Dlatego, że tak mi źle.
Ze mną tak źle mi.

Poziom frustracji osiągnął apogeum.
Boję się.
Czego?
Wiesz.
Wiem.



środa, 7 stycznia 2015

jik

Malutki płatek śniegu, który spadł na moją czarną rękawiczkę.
Odbijał się kontrastem i był samotny.
Unikatowy. Bo każdy jest inny.

Złączone płatki wyglądają jak puch anielski.

Trochę uśmiechu dało mi dzisiejsze łapanie śniegu.
Kruszenie lodu butami.
Lubię zimę.
Pomimo tego mrozu.

Może Persefona raj miała z Hadesem.
Może Persefona nie chciała Demeter.
Może Persefona kocha Hadesa.
Może Persefona chce Hadesa.
Hadesie.

"Hades to pierwszy stalker w historii."

Kupiłam sobie płytę. Z bardzo ładną i smutną muzyką.

Zostaję w szkole. Nie mam się martwić, bo będzie dobrze.
Tak mi powiedzieli.

A siwe włosy mam od stresu i anemii.

Dzisiejszy dzień był ciekawy.
Może to sprawa tego, że spałam jakieś dwie godziny.

To pierwszy post, w którym nie zionę bezkresnym smutkiem.
Może to krok do lepszego samopoczucia.
Może to krok, po którym znów upadnę.

Zobaczymy.


poniedziałek, 5 stycznia 2015

nie mam broni

Niniejszym przysięgam, że nie mam broni.
Żadnej.
Prócz noża.
Ale jego używam bardziej do ozdabiania siebie.

Czołgają się i tarzają po podłodze.
Zapijaczone larwy.
Utknęłam w pokoju pełnym łóżek.
Każdy metr pokoju,
Tak nieliczny.
Każdy zagospodarowany.

Mam ochotę usunąć w pizdu te wszystkie grafomańskie wiersze.
I tak są brzydkie i niepoprawne.
I żałosne.
BO PRZECIEŻ ZWŁOKI NIE KRWAWIĄ.

Nie wiem.
Wiem.

Przysięgam, że nie mam broni.
Prócz własnych paznokci.
Ale nimi ozdabiam inne części ciała.

Mam ochotę ją zadźgać.
Tę marną postać w lustrze.

Czołgają się po podłodze.
Tarzają się, upojone alkoholem.

Nienawidzę.
Kocham też.

Nie mam dokąd uciec.
Szarość.
MAM OCHOTĘ.

Nie muszę przysięgać, ze nie mam broni.
Bo przecież.
Sam fakt,  że jeszcze tutaj jestem,
jest potwierdzeniem