I naprawdę nadal chcę nazywać Cię przyjacielem.
Spędziłam mnóstwo czasu.
Mnóstwo siwych włosów też.
Wszystkiego..
Bo wiesz, ja chciałam to ratować.
Nadal chcę.
Ale no tak.
Po co?
Po co ja?
Nie wiesz.
I ja nie wiem również.
Czemu nadal chcę z Tobą zwyczajnie wyjść.
Porozmawiać.
Pośmiać się.
Chociaż traktowałaś mnie źle.
Wielokrotnie.
Nieświadomie podobno.
Ale no tak.
Zawsze byłam tą drugą.
O ile kiedykolwiek dla Ciebie byłam.
Nie jestem atrakcyjna.
Jestem garbata.
Krzywa.
Naprawdę.
Mam na to papiery.
Nikt nie mówi, że jesteś atrakcyjna.
Wiem.
Chyba najlepiej.
Zatańczmy ze śmiercią.
Za sprawą tych substancji.
Proszę.
Jest mi smutno.
Źle.
Nie byłam w szkole.
Znowu.
I Cobain znowu.
I Staley.
I Curtis.
Znowu ta trójka.
I znowu ratują.
Czarne anioły pospadały z nieba.
Na grunt ubity.
Słucham Wybielacza.
Negatywny dziwak.
Nie mam nikogo.
A kiedykolwiek miałam?
czwartek, 15 stycznia 2015
Poczuć ten pocałunek.
I to wszystko.
Żyć.
Jak to pięknie brzmi.
I on do mnie mówi, że ci to usprawiedliwi, bo taka sytuacja rodzinna. Poczułam się, jakbyśmy byli... jakąś patologią.
Demeter. My jesteśmy.
Zamknij się. Znowu się podrapałaś, idiotko?
Tak.
Aha.
Nie.
Czy coś.
Wpadłam w jakiś szał tworzenia. Piszę niezrozumiałe słowa.
I ja chcę to morze ujrzeć.
I Tokio. I wszystko.
Tokio. To brzmi tak zupełnie nierealistycznie.
I Grimes. I ogólnie. I już nie chcę tego.
Słucham pięknych dźwięków. Unoszę się nad ciałem.
Na chwilę.
Bo budzą mnie wyzwiska.
W moją stronę.
Im bardziej próbuję nie odzywać się.
Tym więcej one mówią do mnie.
Niefajne rzeczy.
Potem moglibyśmy pójść się naćpać.
Gdzieś nad morzem.
Na piasku.
I obserwować gwiazdy.
Patrz. To Orion. Andromeda. Niedługo się z nami zderzy.
Poczekajmy.
Chyba. Może.
Jestem zbyt romantyczna.
Ale inaczej nie potrafię.
I w ogóle. Chyba byłoby fajnie.
Tak mi się wydaje przynajmniej.
Byłbyś zadowolony?
Siedzielibyśmy w jakiejś spelunie w Seattle.
I śmiali się.
Gadali głupoty i tak dalej.
I przecznicę dalej jakieś mieszkanie.
Ładne takie. W miarę ładne.
I ja chcę. I. I. Ale nie.
Dlaczego? Bo tak.
Okej.
Więc co? Werter czy Cobain?
A którego wolisz?
Werter to rozpieszczona pizda.
W sumie racja.
I te czarne oczy tak wpatrzone gdzieś.
Takie smutne i nieobecne.
Takie proszące o coś.
Takie proszące.
Krew.
Wstawię pojedyncze słowo pomiędzy zbitkami zdań.
Będzie tak artystycznie.
Żelazko.
O Boże.
Śmiesznie. Haha. Haha.
Kurwa mać.
Pomyśl sobie.
Nie. Mam słowo.
Nie mam myśli.
To okropne.
I on biegnie poprzez te korytarze.
Walcząc z nimi.
I mając minę szczeniaczka.
Pomimo łatki potwora, którą mu przypisali.
A on nie rozumie.
Bo przecież chciał tylko dobrze.
Jestem tylko jakimś dzieckiem z bujną wyobraźnią.
Brakiem talentu. Czy coś. Nie wiem.
Ale noszę za duże swetry.
I słucham Joy Division.
Okres dojrzewania.
Oceniasz moje zdolności interpretacyjne na podstawie tego, co mówię w klasie.
Ja chcę po prostu przejść ten poligon.
Ciekawe, co byś zrobiła.
Gdybym powiedziała, że zazdroszczę Werterowi.
Że zazdroszczę mu śmierci. Zazdroszczę mu możliwości śmierci.
Nawet tak długiej.
Że też chciałabym umierać z miłości.
Że chciałabym i go rozumiem.
I powiedziałabym Ci, że nie wiesz o mnie nic.
A oceniasz.
To zabawne, bo uczycie nas, żeby nie oceniać po pozorach.
I nie chodzi tu o te śmieszne cyferki, które wpisujecie na jakieś kartki.
Nienie.
Twój stosunek do mnie. Och.
No proszę pani.
Ale no co. Przecież jestem tylko dzieckiem.
Prawda?
Widzisz. Możesz mieć wszystko. Pieniądze. Sławę. I tak dalej.
Nie. To brzmi zbyt tanio, nawet na ten zjebany blog.
Najstarsza prawda świata. Gówniana.
BO JA CHCĘ PO PROSTU JEGO.
I wanny. O. I ciemności. Tej kojącej.
I w sumie za paczkę Marlboro też się nie obrażę.
MARLBORO. WHISKEY. HOHO.
IDZIEMY ZAMORDOWAĆ RODZICÓW, CHODŹ.
OCH. ROMANTYZM. ARTYZM.
Zjadłabym czekoladę.
Mam braki witamin i minerałów.
To takie zabawne, że udaję bez większego wysiłku.
Przylepiam sobie maskę.
TE PIEPRZONE MASKI.
Błagam. Boże.
Daj mi maskę. I możliwość.
Proszę.
I ja bym szła przez korytarz.
Słysząc dźwięki gitary.
I łzy. Radosne.
Proszę.
Ja Ciebie proszę. Bo sama nic nie mogę zrobić.
Jestem dzieckiem, które pragnie tylko takiej prostej rzeczy.
Takiej potrzeby bycia potrzebnym.
I własnego domu.
I jeszcze palić mi się chce. Trzy tygodnie bez.
Moje procesy fizjologiczne są okropne, zwierzęce i ich nie lubię.
Czasami zastanawiam się, czy lepiej byłoby być po prostu zwykłym dzieckiem.
Takim bez tych wszystkich durnych myśli.
I wmówionych mi przez kogoś schorzeń.
Właśnie powiedziałaś, że jesteś niezwykła.
Zaprzeczasz sama sobie.
I wish I could eat your cancer when,
You turn black
Panie Cobain. Znowu się spotykamy.
Znowu Pańska twórczość zdobi ten potok słów.
Potok słów głupiutkiej nastolatki.
Kiedyś to zrobię.
Jeszcze nie teraz. Chcę się przekonać.
Przekonać, czy było warto.
Kusi.
Kusisz, wężu.
Ale kruk nie da się złapać.
Jeszcze nie.
Zaczekaj. Zatrzymaj się na chwilę.
Poczekaj. Nie pędź tak.
Co się stało?
Obchodzi Cię to?
Nie bardzo.
To się dzieje w mojej głowie, czy naprawdę?
To wszystko? To dotykanie swojej twarzy? Te głupie myśli, o których myślę, że są prawdziwe? To nerwowe ustawianie wszystkiego tak, jak stało przedtem. Żeby nie przynieść pecha? Te wyprawy po coś do metalowego pudła. Żeby potem wrzucić to do rzeki? I płakać do Szpitala? I ogólnie być zjebaną?
I w ogóle, niby siebie obwiniam, a marudzę. Że taki los mam. Czemu jestem taka głupia? MÓW!
Wszyscy sobie jakoś bez Ciebie radzą. Nie obchodzisz ich, Ty tępa pizdo. Skocz z tego mostu kiedyś, dobrze?
Dobrze.
Ale szybko i od razu.
Dobrze.
Grzeczna.
Wrzuciłam coś do Wisły. Nie swoje ciało. Ta rzeka śmierdzi. Piwo śmierdzi. Jestem głupia.
Kiedyś pierdolnie meteoryt. Tyle się wielka Ziemia. Tyle się Ziemia będzie broniła. Osypie w pył i kosmiczne grudy.
Będą sobie pływać. Nasze dziedzictwo.
Co.
Piwo śmierdzi, zaraz ją uduszę. Uduszę. Siebie. KURWA MAĆ.
To wszystko sprawia, że tak chce mi się rzygać. Na ich mordy. Na swoją najbardziej.
Jednocześnie siebie nienawidzę, uważam za bezwartościową jednostkę. A z drugiej bronię swojego zdania, jakby ono coś znaczyło. W głębi duszy każdy z nas zawsze będzie egoistą.
DO ROBOTY O PIĄTEJ RANO. NORMALNIE. JO. KURWO. POROBIĆ. WIEŚ.
vfgyeahusiokflcmfshvdgfiuodxz
Boję się, że zabiorą mnie do tego pierdolonego psychiatryka. Brzmię jak każda nastolatka. Ale ja nie chcę tam. Tam jest brzydko.
Poza tym NIE JESTEM CHORA.
TO WY SPRAWIACIE, ŻE TAK SIĘ ZACHOWUJĘ. "Tak się zachowuję" Bo mi smutno. A tak naprawdę. Ja milczę. Zresztą. Raz nie okazujecie mi tego, że wam na mnie zależy.
A raz wyrzucacie, że z wami nie rozmawiam tak, jakbyście chcieli. I pani psychiatra wypisuje papier.
A Ty mówisz, że wszystko jest spoko.
Bo nie chcesz znowu słuchać czegoś, o czym doskonale wiesz. I w ogóle proszę pani, to ja odnajduję wszędzie pozytywne strony. No pewnie.
Chcę poczuć w końcu coś dobrego.
Zimno. Zimno. Pada. Śnieg też. Biało. A nie. Już deszcz. Buty w błocie. I krzyczę. Zakładam maskę. I idę tam. Udawać idę.
Dzieciaczki. Proszę, otwórzcie to. MUSISZ. Tak. Tak Persefono.
TAK. NO PEWNIE. Ale zamknij się.
Kiedyś spalę tę budę. Kiedyś popełnię samobójstwo. Nie dlatego, że tak mi źle. Dlatego, że tak mi źle. Ze mną tak źle mi.
Poziom frustracji osiągnął apogeum.
Boję się.
Czego? Wiesz. Wiem.