środa, 30 grudnia 2015

No i co mam tutaj napisać, mózgu?
No co?

Że byłam w Tybecie, widziałam kule światła i leciałam nad sobą?
Byłam w Singapurze, tak mi się wydaje.
Ale rozumiałam i miałam pamięć.

Te jaskrawe kolory.
Migrena.

Nie na trzeźwo, ale samotnie.
Bez Niego.

A teraz bujam się do "Blue Monday".
Boję się tego roku.
Ale będzie zajebiście.

Sylwestra prześpię, bo co innego mam robić?
Oby chociaż spokojnie było, bo nie wyrobię.

M. się nie odzywa, mam na twarzy poligon i myślę, co by zrobić.
Aby było lepiej.
Ale będzie, no nie?

Będzie.

W końcu musi być.

*tańczy do New Order*

O chuj, myślałam, że kaszkiet to coś w stylu pulowera,
A to czapka.

Co za zaskoczenie!

Nie mam weny, elo.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Najdroższy Mikołaju!
Wiem, że dawno nie pisałam, ale tak to bywa z wami, że pisze się do was raz na rok i nie oczekuje odpowiedzi. Twoje nieistnienie podobne jest do nieistnienia tego, na którego wciąż czekam. Już drugi, kurwa, rok. Albo i trzeci, w zależności od tego, o którego chodzi. Zauważ, że oddzieliłam "kurwa" przecinkami, bowiem to jest wtrącenie!
Wypiszę tutaj swego rodzaju rachunek sumienia, pewne emocje, które nagromadziły się w tym roku. Który, chociaż monotonny, miał momentami fajne zakończenia dnia. I fajne przeżycia.
Większość emocji jednak wypisywałam regularnie tutaj, stukocząc palcami po klawiaturze, próbując jakoś ubrać to w ładną, estetyczną całość, która nie zawsze jednak wychodziła.
Może zacznę od początku? To może być trudne, bo tamte czasy były trudne. Były zwieńczeniem tego okropnego okresu, który doprowadził do tego, co było nieuniknione. I jest nieuniknione dla każdego z nas. Pamiętam latające dzbanki, zasłony w kuchni, pocięte szkłem glany, wszystko w herbacie. I wycie, niewiarygodne wycie. Co to były za czasy, jaka patologia, aż sam "konkubinat" ciśnie się na usta. Potem, jakoś niedługo po dniu, gdy słuchając "Hurt" (autorstwa Nine Inch Nails, bo to jest prawilna wersja, elo 420) słaniałam się na nogach po śniegu, w tym przesmyku, gdzie koty nie dają się smyrać po brzuszkach i łapkach. I tych ślicznych mordkach, bo kotki mają takie puciaczki na twarzy, które chce się tulić, całować i dotykać.
Nieważne, Reja zmarła.
Zostawmy kwestię tego, czy przeżyłam to mocniej, czy słabiej. Nie pamiętam zbytnio tamtych siedmiu dni, były trudne i pełne stresu, nietaktownych wypowiedzi i złej wymowy.
Potem? Potem było nocowanie u A. w pokoju. Ona była w innym, ale uzyskanie swojego pokoju po tak długim braku prywatności? Piękne czasy, przyznaje. Pomijając oczywiście fakt, że ta zabawa trwała jedynie dzień.
Pogrzeb był ładny, Gabriel czuwał dzielnie, bo to dobry jest byt.
A potem, znowu serce mi stanęło.
Demeter trafiła do szpitala, dla mnie nastał czas spędzania samotnie każdego dnia. Mieszkałam sama przez półtorej miesiąca. Odkryłam mnóstwo świetnych zespołów, gdy eksplorowałam zanadrze internetu nocą ciemną, marcową bądź lutową. I chyba pisałam. Nie wiem, nie pamiętam. Pamiętam tańce do Alice In Chains przy lustrze, gdy robiłam sobie papierosy, bo jestem pretensjonalną nastolatką, czego Ty ode mnie oczekujesz, czytelniku. To tylko wywody jakiejś niespełnionej małolaty.
Nie będę się rozdrabniać, nie było kolorowo, ale przynajmniej byłam zdana na siebie i tylko siebie mogłam winić, co mi odpowiada.
Wróciła. Był Kendrick, subtelne ciepło, siedzenie pod drzwiami, aby tylko złapać lepszy zasięg, pierwsza (i ostatnia) publikacja. Komunista był, dlaczego go tak wspominam? Widziałam go raz w życiu, nie przypadł do gustu.
Warszawa. Och, to było piękne przeżycie, takie... nieszkolne. Podróż taksówką przez oniryczny wiadukt, gdzie wszystko wyglądało jak z tej stronki, gdzie rebloguje się obrazki. Jak żałuję, że wtedy nie sfotografowałam tych świateł, tej ulicy uciekającej pod kołami, tego fioletowego półmroku. Potem było słońce, które oświetlało pola, lasy i jeziorka. Jakie to było plastyczne! A sama Warszawa? Ciepłe ulice, szkło, beton, stal i Oni. Tęsknię za Nimi, pomimo tego, jacy byli naprawdę, Koloryzuję ich, ale prawda jest taka, że byli dobrą rzeczą. Zahartowali, czasami pocieszyli, pomimo dość specyficznego podejścia do pocieszania.
Było dużo momentów, o których chciałabym wspomnieć. Zakończenie, podróż przez pola, słuchając tej optymistycznej piosenki, poczucie, że będzie dobrze. Nie było, ale co tam.
Nadmorskie miasto, gdzie nakręciłam pierwszy teledysk, widzenie tego po raz któryś, praca, piasek, trampki, mewy, pioruny Zeusa, który słucha czasami, latarnie morskie, Piękna i Bestia, śliwkowa herbata, tajemnicze telefony o trzeciej w nocy.
Powrót z festiwalu po jednym dniu, siedzenie na peronie, śmieszkowanie z idiotycznych rzeczy, Niemcy w przedziale, dworzec w zapomnianej gminie, pola, lasy, szybki pociąg, nowy dworzec. Lepiej wspominam powrót, niż przebywanie tam, jakie to typowe.
Za podróż przez krzaki do rzeki, gdzie skończyło się śmieszkowanie, za soczek z Lidla, za papyroski, których w tym roku nie kupiłam ani paczki. Przydałaby się jakaś, nie powiem, koteł.
A Jego ani widu, ani słychu. Nie licząc dwóch, absolutnie epickich snów, z których pamiętam tylko fragmenty. Latanie pośród dusz, ucieczka z pokoju pełnego gazet przed bytem, meldowanie się w hotelach, granie na gitarze piosenek, które znikąd nie przychodziły, a jednak były u mnie.
Proszę Cię o Niego. W tym roku tylko o Niego.
Bo bez Niego, to już ja nie wiem, co to będzie, co to będzie.
Marazm, mróz i zgrzytanie zębów. Halucynacje z niedożywienia i śmierć.
(ale jakbyś tam wcisnął lustrzankę gdzieś, to bym nie pogardziła)
Jestem materialistycznym dzieckiem, zrodzonym w epoce konsumpcji.
A wiesz, co było spoko w tym roku też? Kurwa, The Soft Moon. Dzięki za odkrycie The Soft Moon, za podróż do L., za przytulenie jej, za te wszystkie sny, które były tak świetne, za J., za M., bo to dobry chłopak jest, za A., który wyjdzie, kurwa, na tak prostą, że aż Kwiat. się przeżegna.
O chuj, Kwiat.
Co to była za pusia, co to było, to ja nawet nie.
NIE WOLNO.
POD PIERWIASTKIEM.
I'm the Kwiatonator.
Dzięki za The Uwaga Pies, jacy oni są dobrzy, ja pierdole. Za Markowicza dzięki, za Kropki, bo chociaż pretensjonalne, to były świetnie zmontowane. Za Coals! Za General Decay! Za Sidewalks And Skeletons! Za Tamaryn! Za witch house! Za post-punk! Za wszystkie rzeczy, które odkryłam w tym roku i były świetne.
I dzięki za tę podróż na pizzę, gdzie wzięłyśmy thug life z krewetkami, a nie jakaś bieda, co się będziemy oszczędzać, nie.
Dobra, co to jest za wynurzenie, ja nawet nie wiem, chce mi się spać.
Chciałam Ci po prostu podziękować, bo chociaż ten rok raczej nie był zbyt wesoły i kolorowy, to dziękuję Ci za te wszystkie zdarzenia, które sprawiły, że chociaż trochę było lepiej i inaczej.

Pozdrawiam cieplutko i miłością całuję,

P.E.B

niedziela, 8 listopada 2015

I lekkie tańce przed lustrem.
W ciemnym pokoju.

Na pewno ciemnym?
Ale to moja wyobraźnia.

Co się toczą przy wampirzej muzyce.

Ten jeden wampir tak wgryziony w szyję tę.
Bladą.

Ten jeden.

Ciemne włosy jak halka dookoła mnie. 
Tiule i koronki, czernią otulone, niczym noc listopadowa.

Znowu źle się czuję.

Czekaj.

Ruchy w rytm muzyki, które same wychodzą.
Ten utwór jest idealny.

Nie umiem opisać tych emocji tak,
żeby nie wyjść idiotycznie i nastoletnio. 

Naprawdę tego nie chcę.
Potraktuj to jak grę, mówili Ci.

Tego mrocznego tańca z samą sobą.
Przed lustrem w panelowym raju.

Była pomarańczowa cela.
Za którą tęsknię tak, że w snach płaczę tak,
jak nie płakałabym za kimś.

Faluje materiał, wraz z nim szaleje światło.
Księżyc za oknem przewija się przez niebo.
Jak taśma filmowa.

Poszło szybko. Powtórz.

Delikatny wstęp, wraz z taktem i elegancją.
Wampirzym szykiem i eterycznością.

Nocne stworzenia, nie doceniałam was przez lata.
Miałam pogardliwe spojrzenie.

On też.

Na zawsze jednak zostanę wiedźmą.

Jak w narkotycznym transie.
Nie wiem, o czym piszę.

Słyszę tylko muzykę.

Ciemną i niezrozumiałą dla wielu.
Czy aby na pewno?

Alone in the dark, old room.

Bela Lugosi's dead.

Strach przyćmiewa mi logiczne myślenie.
Stukam palcami w klawisze.

Czy to coś da?

Gdzie jesteś? Zapraszam Cię do tańca.

Zatańczysz?



wtorek, 3 listopada 2015

Chyba powinnam coś napisać, żeby mieć co potem wspominać.
Ale tutaj nie ma nic do wspominania.

Te same, nużące cykle.

Nic się nie zmienia.
Prosta.
W szarość prowadząca.

Zboczę ze ścieżki, w ciemny las wstąpię.
Aby tam spokoju i szczęścia.
Nie szukać już.
Tylko zyskać.


czwartek, 22 października 2015

Zaginąć.
Zniknąć.
Rozpłynąć się.

Znaleźć tam.
Nie odnaleźć.

Będą spokojni, prawda?
Muszą.

niedziela, 11 października 2015

Ten zespół, ta muzyka i te dźwięki.
Te osoby, noc zawarta w paru instrumentach.
Wolność.

Nie umiem pisać dzisiaj, jakbym kiedykolwiek umiała.
Słońce świeci dzisiaj mocniej.

Nie we mnie, oczywiście.
Dlaczego miałoby tam świecić.
W tej sferze nie nadeszły żadne zmiany.

Ale zmiany nadejdą.
Na lepsze, oczywiście.

To już rok, pełny rok.
Niektórym pozmieniały się całe życia.

Chciałabym zmienić się na lepsze.

Ale po co?
Żeby zyskać ich aprobatę?
Co Ci po niej?

Jeszcze będziesz patrzeć na nich.
I śmiać się prosto w twarz.

Będą rzucać brzytwami, przecież tego ich nauczono.

Będziesz robić dobre rzeczy i zgaśniesz wtedy.
Kiedy zechcesz.

Nie daj się zgasić.

Jesteś moim jedynym coachem motywacyjnym.

Jeszcze będziemy pędzić tak, że zabraknie nam tchu.
Jeszcze będziemy tańczyć tak, że będą nam zazdrościć.
Jeszcze będziemy spełnieni, jak ta miłość.
Jeszcze będziemy tworzyć rzeczy, które porywać będą lepiej,
niż Hades Persefonę.

I  jeszcze będziemy w mroku tam, na dole.
Leczyć rany i wzmacniać się.

I będziemy, kurwa, szczęśliwi.
Nie tryskanie energią, Jezus, futurystyczne budynki w tle, efekty 3D.

Będziemy sobą.
I będzie nam ze sobą dobrze.

Bo kto nam więcej się ostał?
I oto nadszedł październik.
A ja wciąż tutaj.

I nadal bez światła. 

poniedziałek, 5 października 2015

Wciąż tu jestem.

Wciąż oddycham.

Miejsce przy oknie zostało zajęte.

Sen to najlepszy czyściciel naszych myśli. Budzisz się i nie wiesz, co było złe, co sprawiało, że cały dzień miałaś tam ciężkość,

Co za szary, smutny dzień.

Jesteś gotowa?

Nigdy nie byłam bardziej.

niedziela, 4 października 2015

Ale mi się marzy taki domek, gdzieś w Skandynawii.
Gdzie czas mija tak, jak mu powiemy.
Gdzie nie muszę być super, być cięta, być wredna i z podwyższoną głową.
Gdzie to, że jestem miła dla drugiej osoby, starczy i nie będzie traktowane źle.
Gdzie mogę potańczyć z kimś, kto mnie kocha.
I kogo ja kocham najmocniej.

Gdzie budzę się obok osoby, za którą oddałabym wszystko.
I wiedziałabym, że to dobry interes.
Gdzie dam upust moim pokładom chęci niesienia pomocy.
Gdzie będę mogła coś zrobić.
Gdzie każdy będzie wyjątkowy i nie będzie to nic złego.

Gdzie nie ma monotonii, gdzie nie ma ruchów bolesnych, wyścigów szczurów.
Jak mi się marzy spokój. I odpoczynek.

Gdzieś, gdzie nie będę musiała zwijać się w łóżku, z twarzą wykrzywioną.

Ale mi się marzy świat, gdzie nie ma zbędnej nienawiści.
Gdzie jest zrozumienie, ludzkie podejście.
Gdzie nie ma okrucieństwa, wszystko jest traktowane sprawiedliwie.

A najbardziej mi się marzą te oczy czarne, co to im nie przeszkadzają niedoskonałości.
I przy których czuję się, jakbym była w domu.
Bo to On jest moim domem.

Gdzie nikt nie traktuje nikogo z góry, gdzie najpierw poznaje się człowieka, a potem wydaje osąd.
To niemożliwe.

Co to za wymiar, gdzie ja jestem?

Och, jak mi się marzy, jak mi się marzy.

Taka ucieczka.

I spokój. Biały, cichy spokój.

Spakowałabym się jeszcze dziś, usiadła z zegarkiem w dłoni i czekała, aż to nadejdzie.
Gdybym tylko wiedziała, kiedy to się stanie.

Co mi innego pozostało, niż ja? Dlaczego mnie to obchodzi? To tylko zbłąkana dusza, którą ktoś skrzywdził. Przekonana o własnej wyższości, co może być prawdą.

Gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? Ile jeszcze? Kiedy? Gdzie? Z kim?

Proszę. Błagam. Krzyczę i padam. I błagam. I proszę.

Co na Ciebie zadziała, czarnooki? Co zadziała, co pobudzi te moce, które przywołały Cię niegdyś, tam, w innym świecie?

Jak Ciebie przywrócić? Ja znikam.

Mogłabym zniknąć, tak na zawsze dla tego świata. Nie byłoby mi żal, gdybym jutro nigdzie nie dotarła. Gdyby miejsce przy oknie, z widokiem na beton i zieleń, nie zostało zajęte. Gdyby literki, identyfikator, w jakiejś dziwnej książce, nie zostały odhaczone. Gdybym nie dowiedziała się, dlaczego muszę tam chodzić, chociaż już wiem i słyszałam to wiele razy. Gdyby kontroler biletów, nie wypisał mi mandatu za coś, na co nie mam wpływu, bo ktoś jest taki. Gdybym nie przeszła obok cmentarza, gdybym nie wstała już z łóżka, gdyby budzik nie zadzwonił. Gdyby ksiądz mnie nie zobaczył, gdyby Ruda Kobieta nie krzyczała na mnie za to, że próbuję się wykazać, zdobyć u niej uznanie. Gdybym nie usłyszała dźwięku powietrza, wypuszczanego z materaca. Gdybym nie musiała przekraczać tych dwóch bramek, na których proszą, żeby zamykać drzwi. Gdybym nigdy nie musiała sprawdzać tej śmiesznej stronki, bo ktoś może kiedyś napisał, kogoś zaczęłam obchodzić. Gdybym nie przechodziła przez most, patrząc z nadzieją w dół, na płynącą, mętną wodę. Gdybym nie usłyszała więcej pisków tych dziewczynek. Gdybym nie usłyszała więcej krzyku tej kobiety, która stawia mnie tam, oczekując, że będę to wiedziała. Przecież to nie ma sensu, nie widzę powodów, dla którego mam to rozumieć. Nie chcę tego rozumieć. Czym jest moja wola? Tutaj nie ma woli.
Moją wolą jest bycie tłukiem. A nie, czekaj. Już nim jesteś.

Cisza. Ruchy jego klatki piersiowej. Spokój. Ciepło i materiał koszulki pod policzkiem. Bycie akceptowanym, rozumianym i kochanym. Akceptowanie, rozumienie i kochanie.

Delikatne ruchy palców, półsen i zapadanie w mrok. Ten przyjemny, bezpieczny mrok.

Chyba nic by się nie stało, gdybym zniknęła, bo przecież nie znaczę. Jestem tylko nudną, pretensjonalną nastolatką, która denerwuje ludzi. Bo czym więcej?

Jesteś duszą. Jesteś osobą. I na pewno jesteś kochana.

Pamiętaj o tym.
Chyba wypadałoby coś napisać, no nie? Sprawić, że napiszę coś, na co za kilka lat będę patrzeć i mówić:
"To były zjebane czasy, dobrze, że teraz mam zajebistego męża, dobre życie i tworzę rzeczy, będąc po narkotykach. I tak niedługo potem się skończyły. Te czasy znaczy, nie narkotyki. Tak. Dobrze, że wtedy nie skoczyłam z mostu. I tak byś nie skoczyła, nie oszukujmy się. Muszę wstać, idę robić rzeczy i nieumierać, a wieczorem umierać. Ale jesteś zjebana, Persefono."
Co.

Pixies ma taką manierę w muzyce, że od razu czujesz ten zgniły romantyzm, gdy leżysz na podłodze i patrzysz w jego oczy. I jest fajnie, pomimo tego, że Twoja powłoka nie wygląda interesująco.
Pixies sprawia, że chcę leżeć na podłodze. I siedzieć na krawężniku i w autobusie, nie na krześle, słuchając rzeczy i patrząc na ludzi. I tańczyć jakieś ruchy godowe w przedpokoju, gadając sama ze sobą w lustrze i nosić te za duże koszulki i patrzeć na te biodra swoje, próbować schudnąć, ale wiesz przecież, no nie.

CO JA TU PISZĘ.

Ale to mój blogasek, mogę tu pisać najbardziej żenuacyjne rzeczy, jakie mi przyjdą do głowy.

Mam zjebany sposób pisania, denerwuje mnie, kiedy czytam to, co napisałam. Denerwuję się, kiedy czytam swoje wypociny o linach cierpienia, jakieś metafory wyjęte z dupy, bo przecież artyzm i udawanie inteligentnej. A chciałabym napisać coś ociekającego flakami, bystrością i dziećmi wypadającymi z okien. Ale pachnącym kwiatami i ozdobionym ładnym szlaczkiem. Jak byłam w pierwszej klasie, to rysowałam szlaczki. Szlaczki były super, czemu teraz nie robimy szlaczków.

Jestem tępa i niedobrze mi z tym. Jestem tak kurewsko pretensjonalna.

No i po co to piszesz, niszczysz sobie tę otoczkę mądrości, o ile ktoś tu wejdzie kiedykolwiek. Pewnie wejdą zbłąkane duszyczki, a potem spierdolą, bo kolejna dziewczynka z tumblr.

TAK, MAM TUMBLR, I CO MI ZROBISZ NO CO CHODŹ NA SOLO PIERDOLONY ŚMIESZKU.

Co ja robię w tej szkole, pytam się Ciebie człowieku, masz TY W OGÓLE ŚWIADOMOŚĆ.
I GODNOŚĆ I ROZUM. I TEN.

A jutro znowu będzie prucie mordy, bo co do szkoły nie łazisz, co sobie odpuszczasz, zaraz matura, trzeba się UCZYĆ I SYSTEMATYCZNIE ODRABIAĆ LEKCJE. WYRZUCĄ CIĘ ZE SZKOŁY.

I NA CO TY SOBIE POZWALASZ DZIECKO TO JEST SZKOŁA Z RENOMĄ. TRZEBA SIĘ UCZYĆ.

ZABIERAJ PAPIERY.

Oby, kurwa.

Pójdę do tej patologicznej szkoły, zacznę palić zioło na lekcjach i tyle będzie z cudownej Kory, tego chcecie? Tam jest podziemie mojego miasta, czyli idealnie. I będę tym patologicznym dzieckiem ze spotów Giertycha, który wrzuca nauczycielowi kosz na głowę i nakurwia się z nim na miecze.

A teraz chodź napierdalać się na miecze!

Powinnam być teraz w Podziemiu, słuchać muzyki z Hadesem i oglądać mgłę na fiordami, ale nieeee kurwa.

Ech, czasami naprawdę mam dosyć, jak czytam to, co napisałam. Ale co zrobić, taka już jestem, taki mam styl i taką mam głowę. Możesz mną gardzić, możesz kochać.

Przypomniał mi się ten żul spod Polo Marketu, który wyzywał mnie za to, że nie dałam mu hajsu, pomimo tego, że nie miałam. Kurestwo i dziadostwo! Tak krzyczał. I schowałam się w Astrze, a on pukał w szybkę, jak dzieci w piekarniku. I potem Demeter odjechała. Miałam dziesięć lat, co to za czasy były, no nie mogę.

Albo jak byłam nad tym jeziorem i spierdalałam przed zaskrońcem.

Kurwa.

Niech mnie ktoś zabierze ode mnie.
--

Tekst był pisany w dziwnym stanie, nie bierz tego na serio. Albo bierz. Wszystko jedno.

niedziela, 20 września 2015

Oni mają życia, zajęcia. Coś robią, zarabiają, spotykają się ze znajomymi, czytają, rozwijają się. Żyją.

A ja?

Siedzę skulona, pod dziwnym kątem, stukając palcami w klawisze. To się kiedyś zmieni? Nadchodzi jesień. Czas czarnych oczu, ciemności i flanelowych koszul.

Oby.

Poczekaj do jesieni, mówili mi. Czy to wyjdzie na dobre?

Krzyczy. Znowu.

Trzy godziny temu, godzinę temu, wyświetlono.
Temu ostatniemu wstydzę się cokolwiek napisać.

Jest stary. I głupi.

Moje życie oscyluje dookoła wirtualnej rzeczywistości, miejsca, do którego chodzę, po czym wychodzę zmęczona i twardej karimacie na podłodze, dającej złudzenie łóżka.

Jak to jest spać na wysokości?

Przecież ja nawet nie mam znajomych.

Życie. Jak to jest? Opowiedz mi. Jak to jest czuć spokój, wracać do domu, w którym czujesz się swobodnie. Jak to jest położyć się w ciszy i izolacji, przykrywając pachnącą nim kołdrą? Jak to jest schodzić na śniadanie, jedząc jakieś smaczne rzeczy? Jak to jest mieć normalny dom, rodzinę, grunt pod nogami, możliwość rozwijania się, spokoju, odpoczynku? Nie mam tego.
Nie mam tego wszystkiego. Żyję na bardzo małej płaszczyźnie, wielkości Twojej łazienki, tak powiedzmy.

I to się nie zmieni, bo nie mam na to wpływu. Muszę. Przymus jest najgorszy.

To albo ulica.

Najgorsze jest to, że ona sądzi, że ja mam jakiś wybór.

Parzące słońce wyszło.

Może ostatnie tej jesieni.

AROŁHEDS

Potrzebuję patosu, wzniosłych uczuć, piękna, przygody, poczucia, że na coś mam wpływ.
Zawsze się mnie pyta, na co mam wpływ. Zawsze.
Przecież na nic. Bo cyferki.
Jak przekroczę tę magiczną liczbę, nadal na nic nie będę miała wpływu.
To tylko złudna nadzieja.

A nie, będę mogła legalnie kupować fajeczki. Dobra, odhaczam z listy, pani Justyno.

Jestem strasznie samotna. Ale czy z własnej winy?
Połowicznie.

Naprawdę chciałabym wypisać to, co we mnie siedzi, bez poczucia, że piszę jak kolejna, pseudosmutna nastolatka. Chciałabym umieć wypisać te wszystkie patologiczne zachowania, jakie przejawia moja "najbliższa" osoba.
I zmiany. Ale tej, jednej zmiany, akurat nie mogę wprowadzić.

Zostało mi półtora tygodnia. Ale coraz bardziej wątpię w to, że mi się uda. Nie mam siły. Odwagi.
I wiem, że płakałaby. A nie chcę, żeby cierpiała jeszcze bardziej. Bo ona cierpi.
Ale denerwuje mnie jej marazm.

Niektóre kobiety są popierdolone. Czuję się jak facet.

Powinnam się uczyć, jakie to żałosne. Ona próbuje wprowadzić w tej szkołę iluzję, jakbyśmy byli w normalnym liceum. Ta szkoła to przytułek dla chorych, powtarzających, z depresją, lękami, smutkiem i niezrozumieniem. I padaczką. Ona próbuje to wprowadzić, a nie wie, jakie są realia.
Gestapowca nie liczę, ona musi mieć bardzo smutne życie. Gdyby była mężczyzną, wraz z uśmiechem, przypominałaby mi odrobinę A. Jej, porównuję ją do miłości mojego życia.
Wymyślony? NO I CO.

Co.

Matura. Matura. Matura. Matura. Trzeba zdać, trzeba pisać. Trzeba napierdalać.
Po co?

Moja odpowiedź jest jeszcze pod maską. Ujawnij się.

Proszę.




środa, 16 września 2015

Nie umiem już ich wypisywać, bo ich nie ma.
Wyprano mnie z emocji, powiedziano
co jest dobre, co złe.

Dlaczego dałaś się zmanipulować?
Znowu Cię przeżuli.
Wypluli.
A przecież jestem przeżuta.
Wyprana całkowicie.

Szarość, szarość, zmęczenie, szarość.

Ukojenia szukam w snach, ale nawet one czasami
zawodzą.

Co mam tu wpisać? A może ta pustka,
bez słów,
coś odzwierciedla?
Jak to, co jest w mojej głowie.
Czy emocjach.

A przecież pragnęłam tylko jednego.
Pozostały mi dwa tygodnie.
Tak, jak ustaliłam.

Ledwo tam wytrzymuję, ale muszę
być taką, co obietnicy dotrzymuje.

Ja czekam.
I będę.

Nie kłam.
Każdy ma limit cierpliwości.


niedziela, 30 sierpnia 2015

Nieuzasadniony. A
może i tak?
Lęk. Panika. Lęk uśpiony.
Teraz przebudzony.
Bezradność. Bezradność największa.
Dławiące uczucie w żołądku.

Ona tu jest. Wróciła.
Niszczy znów.
A czy może jeszcze?

ZA DUŻO.

Jestem zmęczona.

Siedziałam do piątej, targana strachem. Przestraszył mnie każdy, nawet najmniejszy szmer, który był w tym mieszkaniu.
Znowu czułam się jak ta siedmiolatka, która bała się przejść.
Ciemną uliczką, wraz z tą, co niszczy.

Bałam się panów, co to głośno mówili.
Śmiejąc się.
I pijąc to, co robiło z rodziców zombie.

Nadal robi.

Wypisywałam jakieś głupoty w zeszycie.
Użyłam tego pseudonimu, którym kiedyś chciałabym się posługiwać.
Tak naprawdę.
A nie w głowie.

Denerwuję się.

Ta notatka to wynik moich uczuć. Jakby można było je skompresować, oznaczyć i komuś wysłać.
Żeby poczuł, zanim powie.
A może dla niego, to będzie za mało?
Każdy przechodzi przez dziwne sytuacje.
Bez wyjścia.

Bezradność. Lęk. Panika. Smutek. Przygnębienie. Strach.

To znaczy nie mówię, żebym coś.
Bo przecież już myślisz, że jesteś zwykłą, atencyjną szmatą.
A nie jesteś?
Jestem szmatą do podłogi.
Nawet na niej śpię.

Boję się.
Nic niezwykłego, prawda?




czwartek, 20 sierpnia 2015

Nie chcę być tłukiem.
Już jesteś.
Przecież nie jestem Cobainem, żeby z tego rezygnować.
Nie jestem geniuszem. W żadnym stopniu.
Odkrywcze, że dech zapiera.

Powiedz mi, dlaczego mnie nie kocha?
Jedyna osoba, która powinna kochać
miłością bezgraniczną?
Przecież, co ja robię takiego?
Dlaczego ona mi to robi?
Powiedz mi.
Proszę.
Co zrobiłam?
Ona mnie nie kocha.
Jestem tu z przyzwyczajenia.

Robi sobie krzywdę.
Przecież Ci powiedziała.
Jasno i wyraźnie.
Dlaczego wciąż to kwestionujesz?
Nie dochodzi, że tak może być?
Tak jest.
Ma Ciebie dość.
Jak wszyscy.

Nikt nie kocha Persefony.
Nawet ona sama.

Nie mogę mieć nawet pretensji.
Przecież to i tak nic nie zmieni.
Pozostał ból.
I ściśnięta klatka piersiowa.
Brak oddechu.

Ściany się zbliżają, kolce wpychają mi głębiej.
A przecież, nawet ich nie wyjęli.
Na chwilę małą nawet.

Twój brak miłości.
Ale czy ja jej oczekuję?
Jesień się zbliża.

Kolejna, podczas której
czerń wleje się w trzewia.
Nadmiar czerni.
A kajdany założą na kostki.
Jakby wcześniej ich tam nie było.
Kolejna, podczas której
czarnych oczu wypatrywać będę.

środa, 19 sierpnia 2015

Kupiłam sukienkę na pogrzeb.
Wiesz, czyj.
Miała ona być do szkoły.
Tej śmiesznej, nowej, która jest jak ten kot w pudle.
Ale nie oszukujmy się. Po co?
No co?

Ten film dał mi nadzieję, ale wiemy, że nie.
A może? Chciałabym.
A będzie.
I już.

Jedyny ludzki, z wrażliwością artystyczną, której brak.
Tym innym.
Tak mi się wydaje.
Nie neguję ich, reszta też pewnie jest w porządku.

Mam napady paniki. Krótkie, trzymające całe ciało.
Oddycham wtedy głęboko, przechodzę do tej chatki.
Tam, w lesie jednym. Gdzie są czarne oczy i flanelowe koszule.
Nie jest ze mną dobrze.
Ale to żadna nowość.

Kropki są połączone. Jest reakcja łańcuchowa.
Ale i przeznaczenie.
Cel jest jeden.
Droga różna.

Mądrze to powiedziałeś, Andrej.
Nie lubisz, jak tak na Ciebie mówię.

Nie pozwól szarości dotrzeć tam, do serca.
Czuję chłodną melancholię poranka.
Taki jasny, szaroniebieski kolor.
Wiesz, o jakim mówię.
Jest spokojnie.
Bezpiecznie.
Nad skąpanym we mgle jeziorem.
Otulona kocykiem. Jakąś pelerynką.
Lubię peleryny.
Siedzielibyśmy tam.
Albo leżeli.
Niedawno na niebie były gwiazdy, pamiętasz?
Wrócą do nas.
Czeka na nas dzień.

Jestem zmęczona, wymęczona i obojętna.
Przez chwilę.

Jestem kropeczką.
I moja druga kropeczka.
Gdzieś się zawieruszyła.

Na czas nieokreślony.
Nieokreślony najgorszy.

Nagramy coś, wierzę.

Twoje ramiona są moją ostoją.
Przystanią. Drugim brzegiem Styksu.
Bądźmy.

Nasze kroki są takie miękkie, spokojne. Wszystko jest opanowane.
Jesteśmy tylko my, jezioro i chłodny poranek.





poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Czasami sobie wyobrażam, że mam brata.
Napisałam nawet o tym kawałek prozy. Zakochanej prozy. Romantycznej. Chorej.
Podobno jest lewacka, lecz powiedziała mi, że mam gdzieś ją wysłać. Bo niezła.
Piszę coś niezłego? Kiedykolwiek? Naprawdę? Nie umiem zbijać słów ładnie, kreatywnie.
Kreatywne zbitki słów. Oddziałujące na wasz umysł. Przełamujące barykady.

Brata. Starszego.
Takiego silnego, wysokiego brata, który mnie broni. Zaprowadza do siebie, uspokaja, daje kocyk i herbatkę. Który przytula, jest z Tobą. I ma brodę.
Brody są takie fajne. Ale bez wąsów.

To tylko wyobraźnia, przestań.
Znajdę takiego męża? Mam braki. Zeus powiedział, że to wszystko moja wina.

Dolała ambrozji, rozpustna bogini. Nie wiedząc, że ambrozja, zamiast dawać młodość, to ją odbiera.
Alkoholizm można ładnie ubrać. Mnie podobno też.

Ale życie jest kurwą. Musisz robić to sama. Musisz sama zapewniać sobie herbatkę, kocyk i uspokojenie. Nie chemiczne uspokojenie, w postaci małych, białych kropek. Nikt nie przyszedł, nie przychodzi i nie przyjdzie.
Jesteś tylko Ty, ta kobieta i jeden pokój.
To hartuje, uwierz.
Z czasem doceniasz to, jak wiele dał Ci los. Że doświadczenia, które na Ciebie zsyła, jakoś Cię umocniły.
W dziwny, pokręcony sposób, czujesz się silniejsza.
Chociaż ciągle rozważasz ucieczkę w otchłań.

Ale boli.
Jeszcze rok temu, zapierałam się wściekle, że nie wytrzymam chociażby dnia, mieszkając z tą kobietą w jednym pokoju. A oni patrzyli na mnie, jakbym miała wymagania z kosmosu. Pragniesz prywatności? Naprawdę? Rozpieszczona gówniaro. Pieprzona księżniczko.
I co? Wytrzymałam. Do dzisiaj muszę wytrzymywać. Widziałam wszelkie patologie, śmierć i zapchaną toaletę. Widziałam gówno na podłodze, na której teraz leżę. Nie mam własnego łóżka. Śpię pomiędzy szafkami, pod telewizorem. Widziałam tańce, widziałam płacz. Wyłam z bólu, pytając się siebie, czy to jest prawdziwe. Niesamowicie rozdzierające uczucie. Boję się to pisać.
To nerwica natręctw, masz chodzić na warsztaty, żeby się jej pozbyć. To normalne dla dzieci, które były wychowywane w rodzinie alkoholików i ogólnie, to weź dziecko. No nie wiem, pojeździj na rowerze, spotkaj się z koleżanką. O ile takowe masz.
Muszę z tym walczyć. Najmocniej, jak mogę.
Podniosłam się. Egzystuję sobie dalej, tylko marudząc i mrużąc oczy. Mam szyderczy uśmiech. Mam maskę. Dużo osób mi mówi, że okułam się w pancerz. Po mnie nie widać tego, że potrzebuję przytulenia. Po mnie nie widać tego, że jestem krucha. A jestem?
Byłam. Wciąż łatwo mnie zranić. Popłaczę się w samotności.
Ale odgryzę się. Nawet i fizycznie, kiedy będzie trzeba. Pomiatać sobą i nienawidzić siebie, mogę tylko ja. Po co ten przecinek, to ja nie wiem.

Ten blog przemienia się w coś, czego nie chcę. Nikt tego nie czyta, co jest dobre.
Mroczny pamiętnik, jakiejś smutnej nastolatki, która chce robić teledyski i lubi peleryny.
Ej, będę?
Może.

Nocne spacery.
Ja wciąż czekam, Hadesie.

Ja wciąż czekam.


wtorek, 14 lipca 2015

Demeter

Mamusia jej nie kocha.
Tatuś jej nie kocha.
Kto ją kocha?
Na pewno nie ona.

W głowie to wyglądało ładniej.

Miało być 27 postów, bo wiesz, symbolika.
Ale potrzebuję pisać.
Pisania potrzebuję.

Twarz mnie szczypie.
Przygwoździła mnie do lustra.
Patrz! Patrz, jaka jesteś ohydna.

Trzęsłam się. Wyłam.
Ile jeszcze?

Ona mnie nie kocha.
Teraz już wiem.

Bo była trzeźwa.

Ile razy już mówiłam.
Hej, Persefono!
Przecież masz dla kogo!
Nie mam.

Już nie mam.

Chyba byłoby jej lżej, gdybym zdechła.

Zaginęła.
Zaginęła w chłodnych, ciemnych, przyjemnych odmętach.
Z Nim.

Czy On istnieje?
Nie.
Tak.

Może.

Potrzebuję przerwy.
Długiej przerwy.
Na całe życie.
Od niej przerwy.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Płynąć, płynąć, płynąć.
Unosić się.
I przenosić.
Pędzić.
Biec.

Biec ulicami,
Miasta nocnego.
Rozwinięte skrzydła.
Skrzydła z czarnego kawałka materiału.

I płynąć, śmiać się, tańczyć.
I nie widzieć więcej.
Tych pomarańczowych ścian.
I nie czuć więcej.
Tego upokorzenia.
I nie widzieć więcej.
Tego, czego miałam nadzieję.
Nie zobaczyć już wcale.

Utonąć w czerni oczu.
Przy księżycowej pełni.

Zobaczyć nocne światła miasta.
Okadzać się dymem.
Na dachu.
Patrząc z góry.

Będąc na górze.

I dotknąć go.
Poczuć elektryczne wyładowanie.
Gdy dwa kawałki skóry dotykają się nawzajem.

I będąc sobą.
Być kochaną.

Unosić się.
Nad tym, co było.

I liczy się to, co jest.

Nie wrócić już tutaj nigdy.
Przenigdy.

Jedynie w koszmarach.

Gdzie małe, choć wielkie dziewczę.
Gdzie brzydkie, chociaż niby urodziwe.
Obszerne.
Gdzie siedzi pod drzwiami, gryząc nadgarstki.
Gdy dokonuje szczytu samotności.
I mówi sama do siebie.
Oczekując odpowiedzi.

A w tle słychać krzyki.
A nikt nie słyszy jej krzyku.
Gdy klęczy pośród rozbitego szkła.
Pośród pościeli.

I gdy przysuwa brzytwę do twarzy.
Czasami chcąc zejść niżej.
Na tętnicę.

Nie wrócić.
Nie wracać.
Nie wracaj.

I tańczyć, będąc poza schematem.

Pędzić.

Żyć.

I płynąć, płynąć, płynąć.
I nie wrócić więcej.
Najgorzej czuję się sama ze sobą.
Nie mam w sobie ani krztyny inteligencji, albo czegoś interesującego.
Dochodzi to do mnie coraz bardziej.
Nie mam nic, co mogłabym podarować światu.
Jestem niezdatna do niczego.
Nieprzydatna.
Śmieć.

Obrzydliwy śmieć.
O Hadesie, ale ze mnie tępa dzida.

Główny powód?
Mostu powód?
Żył?
Czy czegoś tam jeszcze?
Ja sama.

Uciec. Uciec jak najdalej.
W krainę, gdzie uciekam przed oczami.
Wskakując w środek auta.
Wyrzucając to.
I śmiejąc się.
Z nim.

Nine Inch Nails jest zbyt dobre na ten nastrój.

Tak przeokropnie.
TAK.
ŹLE.
MI.
SAMEJ.
ZE.
SOBĄ.

czwartek, 26 marca 2015

One wróciły.
Znaczą znów.

Białe kreski.
Później.

Dawno nie było ze mną tak źle. To ta wiosna.
Ona zawsze na mnie tak wpływa okropnie.
Wszystko odżywa, ja umieram.
Hades.

Myślę wciąż o tej samej czynności.
Jedno pociągnięcie.

Ale walczę.
Dla Ciebie.

Jutro dzień ostatniej szansy.
Dwadzieścia i siedem.
Czterdzieści i cztery.

Ledwo wstaję, ruch to wysiłek.
Klatkę piersiową spowija czerń.
To okropne uczucie.

poniedziałek, 23 marca 2015

Ciemne włosy, których nie powinno tam być.
Wystają one znad rozlewiska czerwonej posoki.
Tak nie miało być.

Umrę na tężec.

Znowu się złamałam.
Romantyzm, tfu.

To wszystko mnie przytłacza coraz bardziej.
A już myślałam, że to odepchnęłam.
Że uniosłam się, trzymając na wątłych, trzęsących się ramionach głaz.

Bliski cios boli najbardziej. Znowu przez tę.

Przez tę mnie.

Nienawiść do siebie, mieszana z poczuciem własnej wyższości.
A potem stwierdzeniem: "Inteligencja? O, proszę Cię."
Tępa dzida.

INTELIGENCJA.
HA.

Krew się leje. Matko Demeter.

Co to się porobiło.

niedziela, 22 marca 2015

Wszystkiego najlepszego z okazji kolejnych uśmiercin.
Wolałabym zbierać kondolencje, a nie życzenia.

Która to już zima?
Wiosna. Wiosna się zaczęła.

No racja, ale dla Ciebie to wciąż zima, prawda?
Dla mnie przede wszystkim to durna, niezrozumiała mieszanina słów, która zaistniała tylko dlatego, że jakiejś małolacie się nie powodzi w życiu.
No tak to już jest.

Jest.
I ile jeszcze będzie?

No długo, rzekłabym.

Samobójstwo? Bandaże na nadgarstkach?

Przecież to typowe wołanie o pomoc, a Ty nie chcesz pomocy.
Ty chcesz zniknąć, prawda?

Różnie to bywa. Sprzeczna jestem często.
Zmieniająca zdanie.
I to wkurza.

Potrzebuję tej fizycznej maski. Teraz.
JUŻ.


Boję się, że ona to zrobi. Że przetnie tętnicę, pozwalając krwi uciec.
Że będzie cierpieć. I odejdzie pierwsza.
I wtedy już nie będę miała nikogo.
Tak naprawdę nikogo.

Bawimy się w wyścigi do śmierci?
To ryzykowna gra. Brzydka.
I jednorazowo zagramy.
Przystąpisz do konkursu?
Nagrodą jest wolność.
Nicość.
Potępienie.
Bądź światło.

Słońce parzy mi kark i łopatki.
Nadeszła więc wiosna.

Ptaki ćwierkają jakby weselej.
Wiosna zawsze to dla mnie czas, w którym wszystko we mnie obumiera.
A potem budzi się do letargu, w którym było poprzednio.

Boję się.

Jak zwykle, prawda?




poniedziałek, 16 marca 2015

Wróciły te myśli, a dawno ich nie było.
Myślałam, że je już pokonałam tym wmawianiem sobie.
Wmawianiem, że przecież jest dla kogo i czego żyć.
I że będzie pięknie, bo teraz jest brzydko.

Że jeszcze wyjdzie słońce, chociaż Ty wolisz deszcz.

Rozmawiam sama ze sobą wciąż. Wciąż.
Przyłapałam się znowu w miejscu publicznym.

Ta szkoła mnie dziwi. Raz nazywają mnie uśmiechniętą, kontaktową i miłą.
Raz dramatycznie beznadziejną.
I wciąż w górę, w dół.
W górę, w dół.

I szkoła stała się jedynym miejscem, do którego wychodzę.
Zostawiwszy mi mieszkanie na trzy cudowne tygodnie dziwili się, dlaczego nie otwieram okien.
Nie odsłaniam żaluzji.
Dlaczego nie ścieram kurzu, którego nie widzę.
Dlaczego nie odkurzam.
Dlaczego tyle tutaj petów.

Przecież ja nie palę.

Chodzilam tylko od łóżka, do kanapy.
"Łóżka".
O ile materac na podłodze można nazwać łóżkiem.

Demeter wyszła.
Chcę do Hadesu.

Mówiłam. Błagałam o Hades.

Nie.


Co Ty chcesz robić w życiu, jeśli nie umiesz PRZECZYTAĆ KSIĄŻKI?

KIM TY JESTEŚ, DZIEWCZYNKO?

Wiem, co chcę robić.

Z Twoimi ambicjami? Najwyżej budowlanka.

Nie mogę. Mam krzywe plecy.

TO IDŹ SIĘ ZABIJ, CO?

Chętnie. Ostatnio coraz chętniej.

NISZCZYSZ MI SWOJĄ NIEKOMPETENCJĄ I GŁUPIM ROZUMOWANIEM
LEKCJĘ

LEKCJE? ROZUMIESZ?

Chcialam być kimś innym, a zostałam nauczycielem.

A ja nie.

Jakie to żałosne.

Ian Curtis znowu w słuchawkach.

Sad teenager with scars on face.

To nie ma sensu.

sobota, 7 marca 2015

Przespałam piętnaście godzin, nie będąc szczególnie zmęczoną nawet. 
Boli brzuszek nadal.

Sny różne miałam. 
Zwyczajne.
I takie mniej zwyczajne. 

Żadnych proroczych chyba też nie.

Dawno nie wychodziłam z ciała. 

Jutro znikam ze świata internetów na trzy tygodnie. 
Może miesiąc. 

Ciekawe, czy wyjdzie mi to na dobre. 

Będę musiała zaopatrzyć się w więcej książek. 

*
Jechali poprzez drogę na wybrzeżu, a wiatr hulał jej włosami, które prześwitując na tle słońca miały kolor bursztynu. 
Morska bryza pachniała oszałamiająco. 
Byli w tej dzikiej części zachodniego wybrzeża. 

Lato.
To było ich lato.
Kolejne.

Wreszcie mogli być szczęśliwi. Mogli być sobą, razem ze sobą. 

Szczęście.
To taki oksymoron ostatnimi czasy.

Ale nie narzekam.
Bo wiem, że może być gorzej.


piątek, 6 marca 2015

Chcę stąd uciec.
Chcę zmienić to parszywe otoczenie.
Rzygam tym.

Ja nie chcę tutaj.
Nie tutaj.
Nie tutaj.

Zabierzcie mnie.
Chcę się zabrać gdzieś daleko.
Gdzieś, gdzie nie ma tych parszywych ludzi.
Którzy nie rozumieją.

Przestań już.

Nie.

Mnie tu nie ma.

Nie chcę być już tą dziewczynką, którą jestem.
Człowiekiem.

Czy ja jestem człowiekiem?
W duszy jestem kim innym.
Jestem gdzie indziej.
Dryfuję gdzie indziej, rozmawiając sama ze sobą.

Mnie naprawdę tutaj nie ma.
Wymiotuję sobą.
Swoim odbiciem. Wyglądam tak okropnie. Wyglądam tak masywnie. Tak obrzydliwie.
Obrzydliwa kupa mięsa.

ZABIERZ MNIE STĄD.
ZABIERZ MNIE.

Widziałam siebie w bieliźnie.
Miałam odruch wymiotny.

To jest chore, wiesz?
Może.

Ale kto powiedział, że ja jestem zdrowa?
Jestem masywnym, okropnym, paskudnym, śmierdzącym i bezużytecznym człowiekiem.

A pod spodem?
A pod spodem nie lepiej.

Niech ona na mnie nie krzyczy.
Boże. Mnie tu nie ma.

MNIE TU NIE MA.

PUSTY ZBIORNIK.

*
Niektórzy piszą tak ładnie i zgrabnie oddają to, co czują. Piszą piękne zdania, okraszone pięknymi słowami. To inteligentne, zdatne do czegoś  jednostki.

To ironiczne, że pomimo iż siebie nienawidzisz, zawsze bronisz swojego zdania, chociaż uważasz, że jest ono bezużyteczne.

*

Boję się.

Idę spać.

Spać. I przespać dnie. Noce. Wszystko przespać.

Bo we śnie nie czuję obrzydzenia do siebie. Sny czasami są fajne.

Czasami śnię na jawie. Uwięziona we własnym umyśle, który daje też namiastkę wolności.

Rozmowy ze sobą przeszły na wyższy level.

niedziela, 1 marca 2015

st

Przecież niedobry zespół ten.
Tak słyszałam przynajmniej. 
Że to zło.
Że brzydki.
Że smutne dziewczynki.
Że pocięte dziewczynki słuchają.

A Ty nie chcesz?

Napisał. 
Przeprosił. 

Cieszę się.

Jutro do piekła znów idę.
Trzy miesiace, Persefono.

Trzy miesiące. Zmienisz piekło.
Zamienne te szkoły.

Nie potrafię określić tego, co we mnie siedzi.
Nie chwytając grafomanii. 

Dlaczego?
Znowu mi się śnił.

To tak dawno było.

Bujam się zamroczona po pokoju.
W którym wydarzyło się sporo złych rzeczy.
W którym umierałyśmy.

Ty fizycznie.

Kryszatłowe Zamki.
A w tych zamkach pieśni.
Pieśni narkotyczne. 

Dodać do:
playlista

ćpam 
kiedyś chyba

Będziesz, nie? 


poniedziałek, 23 lutego 2015

Jak się czujesz, Persefono?

A jak się mogę czuć? Jak pani myśli?

Pewnie źle, dlatego tu jesteś.

Mam w głowie mętlik, proszę pani.
Kilka głosów różne rzeczy mówi.

I te głosy kontroluję. Wiem, że są wymyślone.

Nie idę skakać z okna.
Nie diagnozuj mnie.

Ale ja nic nie robię.

I dobrze.

*

Wiła się i wiła w konwulsyjnej miłości.

Dreszcz, elektryczność, uczucie spadania.

Podnoszenia się.

Usta wszędzie.

Szyja erogenna sfera.

Ała.

*

A jak Twoje kontakty z Demeter?

Znikome.

Cieszysz się?

Boję się powrotu.

Nie bój się.

Łatwo pani mówić.

Wiem. Dlatego jestem psychologiem. Mam tę łatwość porozumiewania się.

Boję się, że matka odbije mi Jego.

To dość dziwne.

Wiem. Bo ja nie mam Jego.
Z tego pierwszego spotkania.
Spotkania. Haha.
Oczy otworzone.
Pamiętam tylko, że było mi dziwnie wygodnie.
Plecy, których wypukłość zawsze mnie wnerwiała, teraz były dziwnie...
Dobrze ułożone. Prawidłową postawą.
I pamiętam, że nadgarstki piekły.
Zmienił potem. Linę.

Był piękny. Anioł.
Anioł z bliznami.
Demonicznymi oczami.
Obsydiany.
Obsydianem pokolorowany.

Utonęłam w tych oczach.
W tym dorysowanym brzytwą uśmiechu.
Utonę raz jeszcze.

Tylko bądź.

I w tym uśmiechu. Gdy tamten iluzją.
Jak maską.
Przykryłeś.

Ironiczny.
Złośliwy.
Opiekuńczy.

Mój.

Twoja.

niedziela, 22 lutego 2015

.

I znów mam tę ochotę przemożną.
I znowu.
Te myśli mam znowu, że nie znaczę.
A potem dochodzi głos drugi.
Że przecież Ciebie znaczenie nie obchodzi.
Że tylko jedno znaczenie ważne.

Dwa może.
No, trzy.
Bo dla własnego rodzica znaczyć nic...
Czekaj.
No tak.

I znów ochotę mam, żeby uciec i sobie przestać egzystować.
Żeby ta panienka z krzywymi plecami.
Śmierdząca. Obrzydzająca.
Żeby ona nie istniała nigdy.

Nie jakoś patetycznie umierać.
Nie szukać tej pomocy.
Nie łykać tabletek w brzydkich pomieszczeniach.

Nie nacinać nadgarstków na pokaz.
Nie mówić o tym innym, co chcesz zrobić sobie.

Wybrać miejsce odosobnione.

I żeby uciec w ten niekończący się mrok.
Boże, jakie to tanie.

Jestem okropnie zmęczona.

Zimno mi.

Położę się koło Ciebie, dobrze?

Ale wiesz, że dla kogoś coś znaczysz. Pomimo wszystko.
To, że kiedyś przepadniesz, albo ona przepadnie, to rzecz naturalna.

I nie zrobisz tego bo,..?
Bo dwie osoby.
Trzy. Po zastanowieniu.

Jedna nie istnieje.
Jeszcze.

Bo w nią przemienić może mało kto.

Ale chodzi gdzieś to.
To Twoje przyszłe przemienienie.

No wiem.

Wiem, że wiesz.

PRZESTAŃ BYĆ TAKA OSTRA.

*

Pięknie tańczyła, kiedy słyszała piękne dźwięki. Piękne jej zdaniem oczywiście, bo piękno to pojęcie względne. Taka oczywista oczywistość.
Widziałeś te czarne tiule, koronki i materiały różne, co tak się rozkładały w tańcu. Krucze skrzydła.
I zieleń tych oczu.  Wrednych momentami. Momentami pogardliwych.
Ale ona w sobie pogardy nie miała. Maskę miała.
Oni wszyscy mają maski. Ja też mam.
Materialną. Bo to bal maskowy jest, wiesz?

O Hadesie, jakież to artystyczne. Grafomańsko artystyczne.
Ale ja piszę, bo mi się chce.
I mam ochotę zapisywać to tutaj.

Dwa zapisane notatniki nie wystarczą?

Kiedyś spalę te notatniki.

Ale to wtedy, jak już będzie bardzo dobrze.

Czyli notatniki pożyją dłużej, niż Ty.

*

I chciałabym się obudzić w ciepłym łóżku. Wodzić palcami po jego klatce piersiowej.
Patrząc na unoszący się tors. Na ten zarost. Zamknięte oczy. Spokojny oddech.
I słyszeć miasto, które przebiega w szaleńczym tempie gdzieś za oknem.
Ciepło jego ciała. Jego opiekuńczość. Zwykły dotyk, powodujący elektryczne wyładowania.

Chcę. Najbardziej. Najbardziej, Najmocniej. Najczyściej. Najlepiej.

Naj. Naj. Naj.

Wiesz, Gabriel?
Wiesz?

Proszę.

Widziałeś, jak płaczę, czytając te książki.
To było zbyt silne.

Proszę.

Od tylu lat.

I wciąż.

Wciąż,

I będę.

Będę.

Do końca.





poniedziałek, 16 lutego 2015

Mam ochotę kręcić się do tego w jakiejś spelunie w Seattle.
Rzucając się ze sceny i dając się nieść tłumowi.
Będąc nieszczęśliwie-szczęśliwą.
Naćpaną.
Tańczyć.
We flaneli.

Kręcić się dookoła.
Wolna.
Młoda.
Zbuntowana.

Bo młodość jest od tego.

I pomijając to, że Mudhoney daje mi pecha.

I to, że ta piosenka jest o czymś, czego nie chcę robić.

Ale tańczmy.
Chwyćmy się za ramiona.

Bum.


Sporo się naprawdę zmieniło.
A przecież jestem w tym samym miejscu.

Wynieśli każdy ślad obecności.
Zakopali.
Widziałam, jak płomienie niszczą.
A potem wyszło słońce.
Oświetlając zielone pagórki, umiejscowione za tym miastem.

Ona nie chciałaby, żebyśmy byli smutni.
Wbrew pozorom oraz tym, co pokazywała przez ostatnie miesiące.
Ona kochała nas. I my kochaliśmy ją.

Luka powstała, bo kogoś wycięto.
Wbrew woli naszej.
Waszej,
Wycięto z rodzinnego zdjęcia na zawsze.
I można wybaczyć, można błagać, by wrócił ten ktoś.
Ale ten ktoś nie wróci.

Bo śmierć zabiera.
Śmierć nie oddaje.
(chyba, że światło to wtedy tak
wiesz
tak wiem)
I chociaż niektórzy są świadomi.
Niektórzy błagają.
Niektórzy uciekają.
Przedłużają.

Ona zawsze przyjdzie.
On.
Ono.

Hades przyjmie Cię z radością.
Nawet tam rozkwitną kwiaty, kiedy tam wejdziesz.
Gabriel.
On Ci pomoże, Gajo.

Widzisz, możesz mówić, że kogoś nienawidzisz.
Że nie masz wobec tego kogoś uczuć.
Że ta osoba jest Ci obojętna.

Najgorzej jest, iż nawet po Jej śmierci tak czujesz.
Ale nie jest to nienawiść.
Ty wiesz, że jest w lepszym miejscu.
I z tym, którego kochała i tęskniła,

Gaja umarła przez coś, o co nigdy byśmy ją nie podejrzewali.
Zdradliwy organizm.
Zdradliwy procesor, wciśnięty pomiędzy wapienne ścianki.
Zalany. Zalany, niczym kawą.

Krwią.

Długo zwlekałam z napisaniem tych słów.
Nie czułam potrzeby? Tłumiłam je, utknąwszy pomiędzy Olimpem?
Musiałam udawać, że nie mam tej potrzeby.
Potrzeby wypisania.

I pękło.

Polubiłam Toma Waitsa, chociaż tego typu muzyka nie zawsze do mnie przemawia.

Wiesz. To zabawne. Tego samego dnia urodziny miałyśmy.
I tym razem, ja spędzałam je samotnie.
Jak co roku.
Ale jednak.
Bez Ciebie.
Chociaż wśród rodziny.
Nie czuję.
Ja po prostu tam przebywam.
Będąc gdzieś indziej.
Rozumiesz?
Rozumiem.

Ty zawsze rozumiesz.

Gaja, co prawda, nie zawsze.
Ale też było dobrze.




czwartek, 22 stycznia 2015

Niemalże czarne oczy.
Tak brązowe.
Zapłakane.
Cyniczne.
Aroganckie. 

Masz cudowne wnętrze. 
Cudownie smakuje.

Smakują mi Twoje pocałunki.
Jeszcze tego nie robiłam.

Kończę kolejną zimę niedługo.
Może będę z Nią.
Nim.
Nimi.

PRZESTAŃ CHODZIĆ PO MOIM MATERACU. 
PRZESTAŃ.

Niedługo i stąd nas wyrzucą.
I pójdę do Zeusa.

Wyglądasz jak Zeus.
Coś z niego mam.
Masz. A ja jestem Persefoną.
A przestań, dziecko. 
Naprawdę. 

To takie smutne. 

Nie umiem tutaj nic napisać.

Ta kobieta wprowadza chaos. 
Krzyk.
Jestem cały czas aktywna. 

Cały czas spięta.
Rozluźnij mnie. 

Swoimi oczami.
Czarnymi. 

coś

Zbiór bezsensownych słów.
Nie mam siły.
Gaja się wypina.

Dajcie mi zdechnąć.
Albo żyć.

ŻYĆ.

Kazali.
Musisz.
Trzeba.
Nie.

Wyłam z bólu w lesie.
Wyłam z bólu pośród rozbitego szkła.
Oblana wodą. Ciepłą.
Nie gorącą.
Wyłam, szarpiąc Demeter.

I wyłam tak nieludzko.
Nie poznałam siebie.
Wyłam.
Nie krzyczałam.

Wyłam.

Nie mam nawet siły tego napisać.
Spałam piętnaście godzin.
Poprzedniej nocy nie śpiąc nic.

I panowie w mundurach znowu byli.
Niefajnie było.
Ale co zrobić.

Takie życie, nie?
NIE?

On mnie olewa.
Nie olewaj mnie.
Porozmawiaj.

Jadę do niej.
Muszę do niej pojechać.
Niech tym razem się uda.

Jutro znów idę po kredę.
Bo mogę.

Mogę?
Tak.
To akurat mogę.

Coś mogę.
Jednak.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

I ja już nie chcę tym wzrokiem szarym patrzeć.
Na ten pokój.
I z taką miną tego wszystkiego okiełznać.
Nie chcę już dłużej.

Zobaczyć dźwięki.
Widzę je.
Bez wspomagaczy.

A ze wspomagaczami?

I wiem.
Ja wiem, że to złe.
Ale chcę rozszerzyć sobie percepcję.
I przeżyć coś.
To.

Słyszysz to?
To dźwięki naszego dziedzictwa.
Młodości naszej.
Która już się kończy.
A dopiero się zaczęła.

I szarość wypełnią kolorowe kwiaty dźwięku.
Rozbłysną.
Zgasną.

Ale nie będę już tym samym człowiekiem.

Pozwól mi się zmienić.
Z Tobą.

niedziela, 18 stycznia 2015

tanie i głupie i w ogóle

Może kiedyś się spotkamy.
Może jest nam przeznaczone.
Że się nie spotkamy może.

Energię mi odbiera dalekie Twe położenie.
Gdziekolwiek jesteś.

Miłość jest pierwszą rzeczą, która jest nieśmiertelna.

Jakie tanie. Głupie.
Matko.

I chodziłam po tym mieście.
Chłodno było.

Wojaczek mi się spodobał.
I Świetlicki też.
Fajni panowie.

I proszę Cię o jedno.
Dotknij mnie.
Chcę znowu poczuć elektryczność.
Unosić się.
Tym razem nie we śnie.

Ale dotknij mnie naprawdę.
Dotknij tej skóry.
Tych krzywych kości.
Nieatrakcyjnego ciała.
I dotknij mojego garba.

Jutro znowu tam idę.
Znowu wrócę, przedzierając się w szarości.
I znowu padnę bezwładna na materac.
Myśląc o tym jednym.
Czego nie będę mieć.

I ja Cię proszę.
Najmocniej Cię proszę.
Daj mi tego, do którego należę.

Mroczny pan.
Pan ze złym wzrokiem.
Uśmiechem.
W środku zraniony.
I kochający.
Ponad ramy śmierci.
Tak pospolitego zjawiska.

I zraniona pani.
Uśmiechem zwyczajna.
Pojemnikiem marnym.
Oddychająca.
Ale kochająca.
Dbająca.

I ja Cię proszę.
Przybądź.
I weź mnie taką, jaką jestem.
Ukryj gdzieś.

To jest bardzo egoistyczna prośba.
Nie zasługuję. Wiem.
Ale pomimo wszystko proszę.

Bo nadzieja umiera ostatnia.

piątek, 16 stycznia 2015

ech

Ciekawe, czy za kilka lat też będę rozumieć Nirvanę.
Podobno to przechodzi z wiekiem.
Ten cały smutek.

Nienawidzę siebie z przyszłości.
Czuję, że zrobi mnóstwo głupstw.
Wykorzysta macicę do czegoś innego.
Fuj.

Nie wiem.
Boże.

Umrę w wannie.
Moje zwłoki będą się rozkładać.
Powstanie zupa.
Taka piękna i urocza.

Właściciel mieszkania ją zobaczy.
Ktoś musi.

Wszystko lepsze, jak macica.
Ból.
I ten cały schemat.
Fuj.

TO NIE JEST FAJNE.

I umrę sama.
Jak całe życie.

Z własnej winy?
Ale naprawdę.
Powiedz.

Czy ja skończę tak, jak nie chcę?
Tak.
Mogę to zakończyć teraz?
Nie.

Aha.
Mhm.

Ej. Ale teraz naprawdę.
Boję się przyszłości.

I nie chcę być w tej prostej zbieraninie ludzi.
Tej.

Nie patrz mi w monitor, Demeter.
Lepiej zajmij się szklaneczką.
Wódeczką.

Nie pisz tego tutaj.
Tak nie wypada.
Pewnych rzeczy się nie mówi.

I proszę. Oto moja głowa.
Głupoty. Mnóstwo.
Tak. Widzisz?

Bądź tu. No.
No dalej. Chodź.
Chodź do garbatego dzieciątka.

Hoduję sobie skoliozę.
I znowu Cobain.
Co Ty ze mną robisz.

Dlaczego to tak doskonale ukazuje moje rozhisteryzowane, nastoletnie hormony?
Mają wpływ na mózg mój.
I to wszystko.



.

I naprawdę nadal chcę nazywać Cię przyjacielem.
Spędziłam mnóstwo czasu.
Mnóstwo siwych włosów też.
Wszystkiego..
Bo wiesz, ja chciałam to ratować.

Nadal chcę.

Ale no tak.
Po co?
Po co ja?
Nie wiesz.

I ja nie wiem również.
Czemu nadal chcę z Tobą zwyczajnie wyjść.
Porozmawiać.
Pośmiać się.
Chociaż traktowałaś mnie źle.
Wielokrotnie.
Nieświadomie podobno.

Ale no tak.
Zawsze byłam tą drugą.
O ile kiedykolwiek dla Ciebie byłam.

Nie jestem atrakcyjna.
Jestem garbata.
Krzywa.
Naprawdę.
Mam na to papiery.

Nikt nie mówi, że jesteś atrakcyjna.

Wiem.
Chyba najlepiej.

Zatańczmy ze śmiercią.
Za sprawą tych substancji.
Proszę.

Jest mi smutno.
Źle.
Nie byłam w szkole.
Znowu.

I Cobain znowu.
I Staley.
I Curtis.
Znowu ta trójka.
I znowu ratują.

Czarne anioły pospadały z nieba.
Na grunt ubity.

Słucham Wybielacza.
Negatywny dziwak.

Nie mam nikogo.
A kiedykolwiek miałam?

czwartek, 15 stycznia 2015

Poczuć ten pocałunek.
I to wszystko.

Żyć.
Jak to pięknie brzmi.

I on do mnie mówi, że ci to usprawiedliwi, bo taka sytuacja rodzinna. Poczułam się, jakbyśmy byli... jakąś patologią.
Demeter. My jesteśmy.
Zamknij się. Znowu się podrapałaś, idiotko?
Tak.
Aha.

Nie.
Czy coś.

Wpadłam w jakiś szał tworzenia.
Piszę niezrozumiałe słowa.

I ja chcę to morze ujrzeć.
I Tokio. I wszystko.
Tokio. To brzmi tak zupełnie nierealistycznie.
I Grimes. I ogólnie.
I już nie chcę tego.

Słucham pięknych dźwięków.
Unoszę się nad ciałem.
Na chwilę.
Bo budzą mnie wyzwiska.
W moją stronę.

Im bardziej próbuję nie odzywać się.
Tym więcej one mówią do mnie.
Niefajne rzeczy.

Potem moglibyśmy pójść się naćpać.
Gdzieś nad morzem.
Na piasku.
I obserwować gwiazdy.

Patrz. To Orion.
Andromeda.
Niedługo się z nami zderzy.
Poczekajmy.

Chyba. Może.
Jestem zbyt romantyczna.
Ale inaczej nie potrafię.

I w ogóle. Chyba byłoby fajnie.
Tak mi się wydaje przynajmniej.
Byłbyś zadowolony?

Siedzielibyśmy w jakiejś spelunie w Seattle.
I śmiali się.
Gadali głupoty i tak dalej.

I przecznicę dalej jakieś mieszkanie.
Ładne takie. W miarę ładne.

I ja chcę. I. I.
Ale nie.
Dlaczego?
Bo tak.

Okej.

Więc co? Werter czy Cobain?
A którego wolisz?
Werter to rozpieszczona pizda.
W sumie racja.

asdghjkl;jh

I te czarne oczy tak wpatrzone gdzieś.
Takie smutne i nieobecne.
Takie proszące o coś.
Takie proszące.

Krew.

Wstawię pojedyncze słowo pomiędzy zbitkami zdań.
Będzie tak artystycznie.

Żelazko.

O Boże.
Śmiesznie. Haha. Haha.
Kurwa mać.

Pomyśl sobie.
Nie. Mam słowo.
Nie mam myśli.

To okropne.

I on biegnie poprzez te korytarze.
Walcząc z nimi.
I mając minę szczeniaczka.
Pomimo łatki potwora, którą mu przypisali.
A on nie rozumie.
Bo przecież chciał tylko dobrze.

Jestem tylko jakimś dzieckiem z bujną wyobraźnią.
Brakiem talentu. Czy coś. Nie wiem.
Ale noszę za duże swetry.
I słucham Joy Division.
Okres dojrzewania.

Oceniasz moje zdolności interpretacyjne na podstawie tego, co mówię w klasie.
Ja chcę po prostu przejść ten poligon.
Ciekawe, co byś zrobiła.
Gdybym powiedziała, że zazdroszczę Werterowi.
Że zazdroszczę mu śmierci. Zazdroszczę mu możliwości śmierci.
Nawet tak długiej.
Że też chciałabym umierać z miłości.
Że chciałabym i go rozumiem.

I powiedziałabym Ci, że nie wiesz o mnie nic.
A oceniasz.
To zabawne, bo uczycie nas, żeby nie oceniać po pozorach.
I nie chodzi tu o te śmieszne cyferki, które wpisujecie na jakieś kartki.
Nienie.
Twój stosunek do mnie. Och.
No proszę pani.

Ale no co. Przecież jestem tylko dzieckiem.
Prawda?

Widzisz. Możesz mieć wszystko. Pieniądze. Sławę. I tak dalej.
Nie. To brzmi zbyt tanio, nawet na ten zjebany blog.
Najstarsza prawda świata. Gówniana.
BO JA CHCĘ PO PROSTU JEGO.
I wanny. O. I ciemności. Tej kojącej.
I w sumie za paczkę Marlboro też się nie obrażę.

MARLBORO. WHISKEY. HOHO.
IDZIEMY ZAMORDOWAĆ RODZICÓW, CHODŹ.
OCH. ROMANTYZM. ARTYZM.

Zjadłabym czekoladę.
Mam braki witamin i minerałów.

To takie zabawne, że udaję bez większego wysiłku.
Przylepiam sobie maskę.
TE PIEPRZONE MASKI.

Błagam. Boże.
Daj mi maskę. I możliwość.
Proszę.

I ja bym szła przez korytarz.
Słysząc dźwięki gitary.
I łzy. Radosne.
Proszę.

Ja Ciebie proszę. Bo sama nic nie mogę zrobić.
Jestem dzieckiem, które pragnie tylko takiej prostej rzeczy.
Takiej potrzeby bycia potrzebnym.
I własnego domu.
I jeszcze palić mi się chce. Trzy tygodnie bez.

Moje procesy fizjologiczne są okropne, zwierzęce i ich nie lubię.

Czasami zastanawiam się, czy lepiej byłoby być po prostu zwykłym dzieckiem.
Takim bez tych wszystkich durnych myśli.
I wmówionych mi przez kogoś schorzeń.

Właśnie powiedziałaś, że jesteś niezwykła.
Zaprzeczasz sama sobie.

I wish I could eat your cancer when,
You turn black

Panie Cobain. Znowu się spotykamy.
Znowu Pańska twórczość zdobi ten potok słów.
Potok słów głupiutkiej nastolatki.


Kiedyś to zrobię.
Jeszcze nie teraz. Chcę się przekonać.
Przekonać, czy było warto.

Kusi.
Kusisz, wężu.
Ale kruk nie da się złapać.
Jeszcze nie.

everyone is gay

Zaczekaj. Zatrzymaj się na chwilę.
Poczekaj. Nie pędź tak.

Co się stało?

Obchodzi Cię to?

Nie bardzo.

To się dzieje w mojej głowie, czy naprawdę?
To wszystko? To dotykanie swojej twarzy?
Te głupie myśli, o których myślę, że są prawdziwe?
To nerwowe ustawianie wszystkiego tak, jak stało przedtem.
Żeby nie przynieść pecha?
Te wyprawy po coś do metalowego pudła.
Żeby potem wrzucić to do rzeki?
I płakać do Szpitala?
I ogólnie być zjebaną?
I w ogóle, niby siebie obwiniam, a marudzę.
Że taki los mam.
Czemu jestem taka głupia?
MÓW!

Wszyscy sobie jakoś bez Ciebie radzą.
Nie obchodzisz ich, Ty tępa pizdo.
Skocz z tego mostu kiedyś, dobrze?

Dobrze.

Ale szybko i od razu.

Dobrze.

Grzeczna.

Wrzuciłam coś do Wisły.
Nie swoje ciało.
Ta rzeka śmierdzi.
Piwo śmierdzi.
Jestem głupia.

Kiedyś pierdolnie meteoryt. Tyle się wielka Ziemia.
Tyle się Ziemia będzie broniła.
Osypie w pył i kosmiczne grudy.
Będą sobie pływać. Nasze dziedzictwo.

Co.

Piwo śmierdzi, zaraz ją uduszę.
Uduszę. Siebie.
KURWA MAĆ.

To wszystko sprawia, że tak chce mi się rzygać.
Na ich mordy.
Na swoją najbardziej.

Jednocześnie siebie nienawidzę, uważam za bezwartościową jednostkę.
A z drugiej bronię swojego zdania, jakby ono coś znaczyło.
W głębi duszy każdy z nas zawsze będzie egoistą.

DO ROBOTY O PIĄTEJ RANO.
NORMALNIE.
JO. KURWO.
POROBIĆ. WIEŚ.
vfgyeahusiokflcmfshvdgfiuodxz

Boję się, że zabiorą mnie do tego pierdolonego psychiatryka.
Brzmię jak każda nastolatka.
Ale ja nie chcę tam. Tam jest brzydko.
Poza tym
NIE JESTEM CHORA.
TO WY SPRAWIACIE, ŻE TAK SIĘ ZACHOWUJĘ.
"Tak się zachowuję"
Bo mi smutno.
A tak naprawdę.
Ja milczę.
Zresztą.
Raz nie okazujecie mi tego, że wam na mnie zależy.
A raz wyrzucacie, że z wami nie rozmawiam tak, jakbyście chcieli.
I pani psychiatra wypisuje papier.
A Ty mówisz, że wszystko jest spoko.
Bo nie chcesz znowu słuchać czegoś, o czym doskonale wiesz.
I w ogóle proszę pani, to ja odnajduję wszędzie pozytywne strony.
No pewnie.

Chcę poczuć w końcu coś dobrego.

Zimno. Zimno. Pada. Śnieg też. Biało.
A nie. Już deszcz.
Buty w błocie.
I krzyczę. Zakładam maskę.
I idę tam. Udawać idę.
Dzieciaczki. Proszę, otwórzcie to.
MUSISZ.
Tak. Tak Persefono.
TAK. NO PEWNIE.
Ale zamknij się.

Kiedyś spalę tę budę.
Kiedyś popełnię samobójstwo.
Nie dlatego, że tak mi źle.
Dlatego, że tak mi źle.
Ze mną tak źle mi.

Poziom frustracji osiągnął apogeum.
Boję się.
Czego?
Wiesz.
Wiem.



środa, 7 stycznia 2015

jik

Malutki płatek śniegu, który spadł na moją czarną rękawiczkę.
Odbijał się kontrastem i był samotny.
Unikatowy. Bo każdy jest inny.

Złączone płatki wyglądają jak puch anielski.

Trochę uśmiechu dało mi dzisiejsze łapanie śniegu.
Kruszenie lodu butami.
Lubię zimę.
Pomimo tego mrozu.

Może Persefona raj miała z Hadesem.
Może Persefona nie chciała Demeter.
Może Persefona kocha Hadesa.
Może Persefona chce Hadesa.
Hadesie.

"Hades to pierwszy stalker w historii."

Kupiłam sobie płytę. Z bardzo ładną i smutną muzyką.

Zostaję w szkole. Nie mam się martwić, bo będzie dobrze.
Tak mi powiedzieli.

A siwe włosy mam od stresu i anemii.

Dzisiejszy dzień był ciekawy.
Może to sprawa tego, że spałam jakieś dwie godziny.

To pierwszy post, w którym nie zionę bezkresnym smutkiem.
Może to krok do lepszego samopoczucia.
Może to krok, po którym znów upadnę.

Zobaczymy.


poniedziałek, 5 stycznia 2015

nie mam broni

Niniejszym przysięgam, że nie mam broni.
Żadnej.
Prócz noża.
Ale jego używam bardziej do ozdabiania siebie.

Czołgają się i tarzają po podłodze.
Zapijaczone larwy.
Utknęłam w pokoju pełnym łóżek.
Każdy metr pokoju,
Tak nieliczny.
Każdy zagospodarowany.

Mam ochotę usunąć w pizdu te wszystkie grafomańskie wiersze.
I tak są brzydkie i niepoprawne.
I żałosne.
BO PRZECIEŻ ZWŁOKI NIE KRWAWIĄ.

Nie wiem.
Wiem.

Przysięgam, że nie mam broni.
Prócz własnych paznokci.
Ale nimi ozdabiam inne części ciała.

Mam ochotę ją zadźgać.
Tę marną postać w lustrze.

Czołgają się po podłodze.
Tarzają się, upojone alkoholem.

Nienawidzę.
Kocham też.

Nie mam dokąd uciec.
Szarość.
MAM OCHOTĘ.

Nie muszę przysięgać, ze nie mam broni.
Bo przecież.
Sam fakt,  że jeszcze tutaj jestem,
jest potwierdzeniem